Jednak teraz oskarżeni wykonali wręcz mistrzowski manewr. Podczas jednej z rozpraw doprowadzili do ostrej wymiany zdań z biegłym językoznawcą, którego opinia miała mieć kluczowe znaczenie dla rozstrzygnięcia sprawy. Pod adresem eksperta padły mocne słowa, na co ten zareagował zapowiedzią skierowania sprawy do sądu. I o to właśnie Leszkowi Bublowi i jego kolegom chodziło. Jako ich przeciwnik w procesie cywilnym biegły nie może już opiniować w procesie karnym przeciwko nim, bo przecież mógłby nie być bezstronny. W efekcie prokuratura musi teraz powołać nowego biegłego, czekać aż opracuje on swoją opinię i dopiero wtedy proces może być wznowiony. W tym czasie oskarżeni mogą myśleć nad następnymi fortelami, którymi zaskoczą sąd.
Polskie sądy wyraźnie sobie nie radzą z różnego typu sztuczkami stosowanymi dość często przez oskarżonych i ich doradców, gdy zależy im na przeciąganiu procesu. A czasem przecież doprowadza w końcu do przedawnienia, czyli bezkarności. Czy sędzia, ale też obecny na sali sądowej prokurator, nie byli w stanie zorientować się, do czego zmierza atak oskarżonych na biegłego? Czy sąd nie był w stanie powstrzymać kłótni, ukarać oskarżonych za niedopuszczalny atak na biegłego? Sąd powinien chronić biegłego, ale także swoją powagę, która w tym przypadku bardzo ucierpiała. Jeśli przez ponad rok oskarżeni w taki sposób potrafią wodzić sąd za nos, to z naszym wymiarem sprawiedliwości jest coś nie tak.