Prawnicy regularnie starają się obrazić i upokorzyć swoich przeciwników. Rzadko zdarza się jednak, żeby prawnicy używali słów jawnie obelżywych tak jak dwóch amerykańskich adwokatów opisanych na stronie Above the Law, ale już sugerowanie, że przeciwnik procesowy ma poważne kłopoty z logicznym myśleniem jest swego rodzaju standardem – pisze Michał Kocur. Rozmawiałem kilka razy z sędziami o takiej praktyce i wszyscy zgodnie twierdzą, iż obelgi pełnomocników nie powodują, iż argumenty strony ich używającej stają się w ich oczach mocniejsze. Co więcej, próbując obrzucić drugą stronę błotem można nie tylko być uznanym za chama przez sędziego, ale co gorsza, można się ośmieszyć. Zdarza się to zwłaszcza wtedy, gdy próbuje się zastosować argument ad personam w formie, która w zamierzeniu autora ma być subtelna. W jednej ze spraw arbitrażowych, którą prowadziłem pełnomocnik drugiej strony, adwokat z czołowej polskiej kancelarii tak podsumował moje argumenty (sprawa prowadzona była w języku angielskim): "As a result, the argumentation of the attorney in fact for the Claimant may be summed up by the witticism of A. Słonimski that "a drawning man clutches not a straw but at dirty tricks" (Tonący brzydko się chwyta)."
Lepiej nie używać obelg wobec przeciwnika
Zastanawiające jest jak wielu prawników uważa, że używanie obraźliwych określeń w stosunku do pełnomocników drugiej strony jest skutecznym sposobem przekonywania sędziów do swoich racji pisze radca prawny Michał Kocur na swoim blogu.