Relacje adwokatury z państwem w okresie PRL-u były w praktyce rozumiane jednoznacznie. Niezależnie od afiliacji światopoglądowych, państwo postrzegano jako instytucję opresyjną, wrogą. A wymiar sprawiedliwości – dodajmy – państwowy wymiar sprawiedliwości, był częścią tak rozumianego państwa. Adwokatura nie miała problemu ze zdefiniowaniem własnej roli. Adwokatura nie była częścią wrogiego państwa, ale stała po stronie uciskanych, represjonowanych, pozbawianych opieki. Adwokaci zapisali się złotymi zgłoskami w mrocznym okresie dziejów narodu. Okoliczności wymagał postawienia wyraźnej linii demarkacyjnej w relacji z władzą, w tym władzą sądowniczą.

Czytaj: Prof. Wróbel: Komisyjny projekt pilnych zmian w prawie karnym na dniach u ministra >>

Tyle, że aktualnie potrzeba chwili jest inna. Dzięki przemianom demokratycznym, a jak zauważają niektórzy ekonomiści - największemu boomowi gospodarczemu w całej naszej historii, państwo nie jest już wrogiem. Jest dobrem wspólnym. A w państwie, które ufundowane jest na założeniu dobrowolności i autonomii jednostki, sprawny wymiar sprawiedliwości jest wartością samoistną. Szybko rozstrzygnięta sprawa sądowa ma pomóc przywrócić zaburzoną harmonię społeczną. Przywrócić płynne relacje gospodarcze. Uchronić przed traumą sądową i wieloletnim tkwieniu w niejasnej sytuacji małżeńskiej czy rodzinnej. Zmyć infamię, spowodowaną naruszeniem dobrego imienia. Gdzie szukać zatem inspiracji? Być może nie w krajach kontynentalnej Europy, gdzie tradycje arystokratyczne wciąż mniej czy bardziej przypominają o feudalnych korzeniach monarchicznego „sądu”, albo w republikańskich ideałach demokratycznej Ameryki?

USA, czyli sprawny wymiar sprawiedliwości jako samoistne dobro obywateli

W Stanach Zjednoczonych jest kwestią oczywistą, że adwokaci są częścią państwowego wymiaru sprawiedliwości. Nie ma tam wprawdzie komisji kodyfikacyjnych, ale istnieje naturalna lojalność „wyższego rzędu”, przypominająca solidarność zawodową. Tyle, że obowiązuje ona na linii „sąd – adwokat - prokurator”. Ten etos ufundowany na fundamencie zaufania publicznego jest autentyczny. Dzięki temu pozostaje rzeczą zależną od suwerennej decyzji sędziego, a nie przepisu prawa, by bezpośrednio skontaktować się z adwokatem. Oczywiście z poszanowaniem zasady „równości broni”. Wiele rzeczy może w ten sposób wyjaśnić na nieformalnym posiedzeniu, bez potrzeby uruchamiania całej biurokratycznej machiny. Adwokata z kolei tak przygotowuje się do wykonywania zawodu, że naturalnie odwzajemnia się on lojalnością procesową. Gdyby chciał różnymi nielojalnymi chwytami utrudniać postępowanie, mógłby nie tylko utracić uprawnienia zawodowe, ale… usłyszeć skazujący wyrok karny. Dosłownie. Uchodzący za najbardziej majętnego prawnika w całych Stanach Zjednoczonych William „Bill” Lerach, wybitny procesualista, specjalizujący się w postępowaniach grupowych na rynku papierów wartościowych trafił przecież do więzienia. Pozbawiono go, rzecz oczywista, również prawa do wykonywania zawodu adwokata. Na czym polegało przestępstwo, a zarazem delikt dyscyplinarny, który popełnił? Na „utrudnianiu pracy wymiaru sprawiedliwości” poprzez… krzywoprzysięstwo wobec sądu. Być może jego nieprawdziwe zeznanie dotyczyło jakiejś „wielkiej” zbrodni? Nie, wręcz przeciwnie. Dotyczyło zatajenia sposobu, w jaki dochodzi do rozliczeń jego kancelarii z klientami w postępowaniach grupowych dotyczących papierów wartościowych. Szczegóły tej sprawy zasługują na szerszą publikację, ale dla tezy przewodniej ten przykład jest istotny właśnie dlatego, że je obrazuje jak wysoko w hierarchii wartości amerykańskiego społeczeństwa demokratycznego umieszczono „szacunek do wymiaru sprawiedliwości”. Proszę czytelniku o chwilę refleksji. Czy możesz wskazać przykład innego państwa na świecie, w którym troska o traktowanie imponderabiliów wobec wymiaru sprawiedliwości, bo taką właśnie jest kwestia lojalności wobec sądu, traktowana jest tak bardzo serio jak w USA?

 

 
Czy jesteśmy gotowi na zmianę mentalną?

Każdy praktykujący adwokat czy radca prawny wie, że nic bardziej nie frustruje klientów, niż brak zarządzania ich sprawą. Tracimy na tym wszyscy: tak sędziowie, jak i adwokaci. Trudno o korzystny „PR wymiaru sprawiedliwości”, kiedy władza prezentowana jest nie w sentencji orzeczenia, ale w kwestiach drugo, czy trzeciorzędnych. Kiedy sam sąd nakłada szereg terminowych obowiązków na podsądnych i nie waha się wyciągać surowych, a przez to niesprawiedliwych konsekwencji za ich nieprzestrzeganie, a jednocześnie relatywizuje nieprzestrzeganie tych samych obowiązków samego sądu. Fałszując przy tym obraz rzeczywistości, bo w demokratycznej republice sędziowie są – czy tego chcemy, czy nie – takimi samymi współobywatelami jak ci, z których pośredniego nadania piastujący zaszczytny urząd sędziego.

A gdyby tak, w imię interesu publicznego, zdjąć tę woalkę feudalno-arystokratycznego „sądu” i pozwolić „sądowi” na bycie „sędzią”, zaś adwokatom na bycie na serio amici curiae – przyjacielem sądu? Czy naprawdę potrzebna jest zmiana przepisu, aby pozwolić już dziś na bezpośredni i odformalizowany kontakt sędziego z pełnomocnikami? Czy zarządzenie, wkrótce po otrzymaniu pierwszych pism w sprawie obu stron, tele- czy wideokonferencji pełnomocników z sędzią, aby bez obecności stron pozwolić pełnomocnikom pełnić rolę „asystenta” sędziego? Czy ktokolwiek bardziej rzetelnie pomoże ustalić sądowi o co w sprawie chodzi, które dowody traktuje jako istotne, czy pismo drugiej strony ma braki formalne, a jeśli tak to jak je usunąć, aby jak najszybciej przejść do meritum? Czy w atmosferze niezbędnego dystansu do spraw klientów, a jednocześnie lojalności środowiskowej wobec siebie (wszyscy sędziowie w Polsce kończyli w końcu te same studia, co pełnomocnicy) nie będzie łatwiej samemu sędziemu zrozumieć o co tak naprawdę w sprawie chodzi, co w pierwszej kolejności rozstrzygnąć i jak sprawnie pokierować sprawą?

 

Skromny realizm, czy przesadnie ambitny idealizm?

Trzymam kciuki za sukces działań naszych kodyfikatorów, którzy najlepiej dowodzą, że siła ich autorytetu nie płynie z tetycznego obowiązywania aktu prawnego, ale z ich niekwestionowanego dorobku zawodowego i naukowego. Czysto formalnie utworzenie, organizacja i tryb działania komisji wynika z aktu prawodawczego najniższego rzędu, jakim jest rozporządzenie. Nikt się tym jednak, i słusznie, nie przejmuje. Bo wszystkim zależy na jednym: dobrym prawie i sprawnym wymiarze sprawiedliwości.

Życzę zatem członkom wszystkich komisji, aby przyświecał im ideał obywatelskiego, nowoczesnego i sprawnego wymiaru sprawiedliwości, którego częścią są profesjonalni pełnomocnicy. Wtedy łatwiej będzie włączać ich w te obszary odpowiedzialności za sprawny wymiar sprawiedliwości, które jeszcze  do niedawna pozostawały nie do pomyślenia. W USA sędziowie często w ogóle nie prowadzą postępowania dowodowego, a nie wpływa to w żaden sposób na ich społeczny autorytet. Sędziowie, jak i pełnomocnicy to też ludzie, nie bogowie. Lepiej skromny realizm, niż przesadnie ambitny idealizm. Skoro o realizmie mowa, to zakończę cytatem z najwybitniejszego może przedstawiciela amerykańskiej szkoły socjologicznej w prawie (legal realism) wieloletniego sędziego federalnego Sądu Najwyższego USA, Oliver Wendell Holmesa jr.: „Młody człowieku, sekretem mojego sukcesu jest to, że w młodym wieku odkryłem, iż nie jestem Bogiem”.