Po zamachu majowym w 1926 roku Piłsudski uzyskał przemożny wpływ na życie polityczne w Polsce. Dzięki powołaniu swojego wiernego zwolennika Ignacego Mościckiego na urząd prezydenta, oraz noweli do konstytucji marcowej dającej prezydentowi prawo do wydawania dekretów (tzw. nowela sierpniowa), piłsudczycy uzyskali solidną podstawę do sprawowania władzy.

Umocnili ją dodatkowo poprzez naginanie przepisów konstytucyjnych oraz odmowę respektowania przyjętych zwyczajów parlamentarnych. Zerwali np. ze zwyczajem, że rząd powinien cieszyć się poparciem większości parlamentarnej. W razie uchwalenia rządowi votum nieufności, prezydent powoływał po prostu taki sam rząd, tyle że z inną osobą lub nawet tą samą (tzw. III rząd K. Bartla). W tej sytuacji zarówno bezsilna opozycja, jak i ekipa rządząca zwróciły baczną uwagę na sądownictwo powszechne – upatrując w nim jedyną nadzieję na utrzymanie państwa prawa, albo możliwość paraliżu rządzącej sanacji.

Nie były to obawy płonne – polskie sądy na czele z Sądem Najwyższym posiadały znakomitą reputację, były rzeczywiście niezawisłe i nie były podatne na naciski polityczne. Wykazała to m.in. tzw. sprawa Czechowicza, kiedy to opozycja przegłosowała postawienie przed Trybunałem Stanu piłsudczykowskiego ministra skarbu Czechowicza, oskarżonego o przekroczenie budżetowe na znaczną sumę. Trybunałowi Stanu zaś przewodniczył z urzędu pierwszy prezes Sądu Najwyższego. Nie bez znaczenia było też, że Sąd Najwyższy nie chciał powołać komisarza wyborczego rekomendowanego przez rząd. 

 
Aleksander Mogilnicki. Wspomnienia adwokata i sędziego>>

Z tych właśnie przyczyn obóz sanacyjny postanowił przypuścić szturm na sądownictwo, nie oglądając się nie tylko na ducha, ale i na literę Konstytucji. Pomysłów dostarczał minister sprawiedliwości Stanisław Car, którego z racji naginania prawa nazywano „Jego Interpretatorskoje Wieliczestwo”. Do pracy przystąpiono metodycznie, rozpoczynając od góry usunięciem prezesów Sądu Najwyższego. Na pozór było to trudne, gdyż wg Konstytucji sędziowie byli nieusuwalni, ale… . W dniu 6 lutego 1928 r. wydany został dekret prezydenta RP o ustroju sądów powszechnych, z mocą obowiązującą od stycznia 1929 r. Zawierał on zapis, sprzeczny z Konstytucją, o prawie prezydenta do przenoszenia sędziów w stan spoczynku. Skorzystano z tego od razu w styczniu do przeniesienia w stan spoczynku prezesa Seydę (zastąpił go Leon Supiński), a kilka miesięcy później prezesa Mogilnickiego. Z prezesem Dworskim poszło łatwo: miał ukończone 70 lat, przeniesiono go w stan spoczynku w kwietniu 1929 r. Na ich miejsce drogą intryg i nacisków powołano prezesów powolnych sanacyjnej ekipie. Jako ciekawostkę podam, że prezes Mogilnicki zaskarżył tę bezprawną decyzję do Naczelnego Trybunału Administracyjnego, gdzie leżała bez końca, gdyż sędziowie bali się wydać wyrok piętnujący to bezprawie, ale nie chcieli go też legitymizować.

Rozprawa piłsudczyków z Sądem Najwyższym miała natychmiastowe przełożenie na funkcjonowanie państwa. Nowomianowany komisarz wyborczy przymykał oko na naruszanie prawa przez rząd i rozmaite „cuda nad urną” podczas wyborów w 1930 r., dzięki czemu popierający rząd BBWR uzyskał większość w Sejmie. Rządzący nie musieli już też obawiać się odpowiedzialności karnej – wręcz przeciwnie teraz do represji przeciwko opozycji wprzęgnięto sądy.
Po Sądzie Najwyższym podporządkowano już znacznie łatwiej sądy niższej instancji wedle tego samego modelu, tj. niepokornych prezesów przeniesiono w stan spoczynku, a na ich miejsce minister sprawiedliwości powołał dyspozycyjnych sędziów, którzy pilnowali, aby w sprawach politycznych orzekali prorządowi sędziowie. W tej sytuacji nie dziwi wyrok karny skazujący na 1,5 roku więzienia prof. Stanisława Cywińskiego za obrazę Narodu Polskiego poprzez pejoratywną wypowiedź o zmarłym Józefie Piłsudskim. W innej z kolei sprawie jawnie stronniczy wyrok zatwierdził Sąd Najwyższy, w składzie m.in. sędziego Rapaporta, o którego dalszych losach niżej.   

Historia ta nie ma happy endu. Dobrzy sędziowie nie zostali nagrodzeni, a źli ukarani. Pomimo upadku sanacji, okupacji, a potem przejęcia władzy w Polsce przez komunistów, w sądach powojennej Polski wciąż było miejsce dla przedwojennych dyspozycyjnych sędziów, a nie było dla tych niezawisłych. I tak oto wspomniani wyżej sędzia Emil Stanisław Rapaport, czy też prezes Leon Supiński pozostali po wojnie nadal sędziami Sądu Najwyższego i orzekali w nim wiele lat. Leon Supiński piastował nawet urząd zastępcy pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Tymczasem w powojennym sądownictwie nie było nadal miejsca dla ex-prezesa Aleksandra Mogilnickiego. Nawet dzisiaj mało jest tych, którzy pamiętają o obronie liberalnej demokracji przez Sąd Najwyższy przed piłsudczykami. Znacznie więcej jest tych, którzy widzą jedynie jasne strony sanacji.

Autor: adw. Andrzej Nogal, Warszawa