To już ostatni z serii tekstów poświęconych roli garnituru w życiu prawnika. W poprzednim artykule przedstawiłem argumenty przemawiające za tym, żeby nosić garnitur przede wszystkim dla siebie. Na koniec trzeba jednak pochylić się nad kwestią zakładania garnituru „dla innych”. Popularna teza głosi, że zakładanie garnituru powoduje, iż ludzie uważają nas za bardziej kompetentnych, godnych uwagi, itd.
Czytaj: Po co prawnikom te garnitury - w poszukiwaniu zawodowego dress code>>
Ponoć „nie szata zdobi człowieka”, a „książki nie ocenia się po okładce”. W rzeczywistości – niejednokrotnie podświadomie – bazujemy na dokładnie odwrotnym sposobie myślenia. Tym razem nie będę skupiał się na tego typu sprawach. Postaram się spojrzeć na garnitur z perspektywy relacji z drugim człowiekiem, a nie jako na sposób „wmanewrowania” bliźniego w pozytywne myślenie o naszej osobie. W ostatniej zaś części artykułu zamieściłem parę słów o ekonomicznych aspektach noszenia garnituru.
Garnitur pod togą i na spotkanie z klientem
Teoretycznie pod togą nie widać, czy mamy na sobie marynarkę, czy może podkoszulek z grafiką z „Gwiezdnych Wojen” (a słowa te pisze fan dzieła George’a Lucasa). Zostawiam na boku kwestie estetyczne, tzn. to, czy dżinsy wystające spod togi wyglądają gorzej od spodni zaprasowanych w kant tak ostry, jak samurajskie miecze. Istotne jest co innego: komunikat jaki wysyłamy.
Sąd to miejsce, gdzie dzieje się coś ważnego – przede wszystkim dla naszych klientów. Zakładając garnitur mówimy klientom, że traktujemy ich poważnie. Nie chodzi tylko o to, że chcemy dla kogoś „ładnie wyglądać”. Nasz strój pokazuje, że poświęciliśmy czas na przygotowanie koszuli, krawata i czystych butów ponieważ szanujemy naszą pracę oraz ludzi, z którymi spotkamy się na sali sądowej.
Czas to najcenniejsza waluta, jaką mamy w tym życiu. I chociaż adwokatowi praca w sądzie mogła spowszednieć i ma ochotę założyć adidasy, to nie można pomijać tutaj perspektywy klienta. Podobny komunikat otrzymuje sędzia. Garnitur to nie strój, to deklaracja. Jak wszędzie działa tutaj reguła Kanta: traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany.
Czytaj: Prawnik w garniturze - prestiżowo, praktycznie i eko>>
Z tego samego względu dobrze jest zakładać garnitur na spotkania z klientami, nawet jeśli oni sami wolą luźniejszy strój. W tym wypadku to nie tylko deklaracja szacunku, ale też narzędzie marketingowe. Dla zobrazowania tej drugiej kwestii przywołam słowa z nowej książki Roberta Harrisa „Oficer i szpieg”.
Pojawia się w niej świetnie sformułowanie dotyczące jednego z adwokatów w głośnej sprawie Dreyfusa. Otóż główny bohater widząc swojego kolegę, adwokata, w eleganckim surducie stwierdza, iż cała jego sylwetka mówiła: zgłębiałem trudne sztuki, jestem profesjonalistą, powierz mi swoje problemy. Nasi klienci sami mogą ubierać się swobodniej, ale prawnik nie ma być ich kolegą, tylko fachowym pomocnikiem. Tak jak w każdym poprzednim tekście chciałbym podkreślić, że nie mam na myśli zastępowania wiedzy, umiejętności i etyki przez krawat i marynarkę. Do sprawy trzeba podejść całościowo: elegancki biznesowy ubiór to dopełnienie dla tego, co mamy w głowie, a nie proteza.
W zaciszu gabinetu
Następna sprawa to odpowiedź na pytanie, czy warto nosić garnitur poza salą sądową oraz spotkaniami z klientami. Czy w zaciszu gabinetu można przebrać się w coś luźniejszego? Ta kwestia szczególnie dotyczy prawników pracujących poza sądem i takich którzy nie działają na pierwszej linii obsługi klienta.
Na jednym z amerykańskich blogów prawniczych przeczytałem kiedyś, że jeśli prawnik nie zakłada krawata, ponieważ ani nie idzie do sądu ani nie widzi się z klientem, to przez swój ubiór komunikuje reszcie świata, że nie ma w danym dniu nic ważnego do roboty. Z tym argumentem nie można się zgodzić, bo praca przy aktach, umowach i nad dokumentami jest równie ważna, a nie raz ważniejsza niż na przykład rozprawa lub negocjacje albo spotkania.
Generalnie jednak uważam, że nawet kiedy prawnik pracuje w swoim gabinecie to powinien zdecydować się na garnitur. Nasi współpracownicy zasługują na taki sam szacunek jak sąd, czy klienci. Rzecz jasna, jak do każdej zasady, także do tej reguły należy podchodzić elastycznie. Nie musimy ubierać się „na galowo” każdego dnia, a współpracownicy nie zaczną o nas źle myśleć, jeśli parę razy w miesiącu przyjdziemy do biura w jeansach i bluzie.
Czy to aby nie za drogie?
No tak, ktoś może zarzucić, wszystko pięknie, tylko codzienne noszenie garnituru może być obciążające dla portfela. Zacznijmy od złapania odpowiedniej perspektywy. Wielu prawników wciąż znajduje się w górnym przedziale jeśli chodzi o zarobki wśród Polaków. To, że adwokaci i radcowie prawni narzekają na „pauperyzację” zawodu wynika w pewnej mierze z tego, iż często mają do czynienia z klientami, którzy są ludźmi bardzo zamożnymi. W takiej sytuacji prawnik, który zarabia duże – z perspektywy przeciętnego obywatela – pieniądze, zaczyna się porównywać z osobami z listy 100 najbogatszych Polaków Forbes’a. Oczywiście, są też tacy przedstawiciele zawodów prawniczych, którym nie powodzi się najlepiej. Ale niejeden mecenas powinien złapać więcej pokory w kwestii swoich zarobków i twierdzeń, że garnitur jest „za drogi”.
Noszenie garnituru może być traktowane jako spory wydatek przede wszystkim dla młodych prawników lub dla aplikantów. Część z początkujących prawników wykonuje tzw. „entry level jobs”, wobec czego zarabia relatywnie niewiele, ponieważ nie posiada jeszcze odpowiedniego doświadczenia oraz kompetencji. Nie oszukujmy się jednak, część z nich już te doświadczenie i kompetencje nabyło, a mimo to ich praca w wielu miejscach kraju nie jest odpowiednio wynagradzana.
Czy w takiej sytuacji nosić też garnitur? Powiedziałbym, że tak. Oczywiście z zastrzeżeniem, żeby nie ubierać się ponad stan. Wszystko w granicach rozsądku. Przemawiają za tym te same względy, co opisane powyżej, tylko że odbiorcą sygnału są nasi przełożeniu. Szczególnego znaczenia nabiera tu też mechanizm marketingu. Jeśli będziemy chcieli porozmawiać o podwyżce to szef potraktuje nas poważniej, gdy stawimy się pod krawatem. W skrócie, w tym wypadku garnitur, nawet podstawowy, to inwestycja w wizerunek.
Rzecz jasna, do noszenia garnituru, nawet jeśli możemy sobie na to pozwolić bez obawy o stan konta, należy podejść w sposób ekonomicznie racjonalny. Nie chodzi przecież o to, żeby codziennie do pracy zakładać naszą najlepszą garderobę. Przecież garnitur to strój roboczy dla prawnika, trzeba też brać pod uwagę aspekt utylitarny. Tu posłużę się kolejną alegorią. Parę lat temu wertując jedno z czasopism moją uwagę przykuł nietypowy tekst poświęcony modzie dla księży. W tekście tym przeczytałem, że ksiądz powinien mieć dwie pary butów: jedną do kościoła, a jedną na zewnątrz. Dlaczego? Ponieważ w kościele ksiądz często przyklęka, wobec tego na obuwiu szybko powstaną zagięcia.
Analogicznie jest w przypadku prawnika: warto mieć ubrania (w tym umowny „garnitur”), które będziemy nosić na co dzień, takie których nie będzie nam żal „znosić”. Dobrym rozwiązaniem mogą tu być garnitury, które nadają się do wrzucenia do pralki (tzw. „washable suits”). Dodatkowo zaoszczędza się tu na pralni. Owszem, taki garnitur nie będzie wykonany z najlepszych tkanin, ale wydaje się, że i tak ogólny bilans ekologiczny będzie na korzyść.
Zamiast podsumowania
Na koniec, dziękuję wszystkim osobom, które na przestrzeni ostatnich tygodni poświęciły te kilka chwil na przeczytanie moich przemyśleń. Mam nadzieję, że skłoniłem niektórych czytelników do wyciągnięcia z szafy krawata i marynarki nieco częściej niż na rodzinne uroczystości. Jak mawiał główny bohater w jednym z filmowych klasyków: „To wszystko co mam na ten temat do powiedzenia”.