W wydanej właśnie książce pt. „Rzeźbienie państwa prawa. 20 lat później” prof. Ewa Łętowska przypomina, że prace nad ACTA prowadzone były przy bardzo silnym lobbystycznym wpływie pośredników z zakresu prawa własności intelektualnej. - Niby te prace nie były tajne, ale też nie były jakoś szeroko demonstrowane. Wszyscy byli zainteresowani, żeby szersza publiczność w tym za bardzo się nie orientowała. Oczywiście, nie ma sporu wszędzie tam, gdzie ta umowa przewiduje ściganie piratów. Piratów trzeba ścigać. Tyle tylko, że oważ ACTA przeprowadza dosyć chytrze manewr powodujący to, że mamy do czynienia ze swego rodzaju ustawieniem władzy publicznej, a nawet ludzi korzystających z internetu w pozycji szeryfów w służbie pośredników. Bo tam jest powiedziane tak, że wystarczy podejrzenie o dokonaniu aktu wkroczenia w prawa intelektualne, żeby to rodziło negatywne konsekwencje na przykład dla tego, kto posługuje się tym narzędziem, czyli internetem. Więc oczywiście mają rację ci, którzy mówią: samo uchwalenie ACTA nic nie zmienia w poziomie ochrony dóbr intelektualnych. Rzeczywiście nic nie zmienia w poszczególnych krajach. Ale otwiera rynki wewnętrzne na bardzo mocny lobbing tych ośrodków, pod których dyktat ACTA powstała. Przykład: pani z ambasady USA dzwoniąca do Sejmu Z pytaniem o przebieg prac w komisjach. I wyjaśnienie ambasady, że to rutynowe działanie. Czy w przypadku każdej ustawy to robią? Nie. I podobnie było w innych krajach. Był wyraźny lobbing ze strony dyplomatów amerykańskich – mówi prof. Łętowksa.
Na pytanie, czy spodziewa się presji na kolejne zmiany legislacyjne w tej dziedzinie, prof. Łętowska odpowiada, że będzie taka presja. Ale przede wszystkim, gdyby umowa została przez Polskę przyjęta, byłaby presja na to, by była większa gorliwość organów zobowiązanych do ścigania piractwa. Żeby lepiej i skuteczniej kontrolować ten rynek. - A kontrolowaniem – nie tylko naruszenia, ale nawet podejrzeniem, że mogło zaistnieć - można zabić każdą wolność. Tego właśnie boją się internauci. Nie tego, że będą wyłapywani piraci, chociaż wśród tych protestujących przed budynkami rządowymi na pewno było wielu takich, którzy cenią sobie możliwość ściągnięcia za darmo komercyjnego filmu czy muzyki. Prawdziwym zagrożeniem byłoby to, że przy bardzo ogólnych sformułowaniach, jakie są w ACTA, byłby ustawiczny nacisk na uprzykrzanie życia prowadzącym działalność internetową. Nie dlatego, żeby ich złapać za rękę, kiedy piratują, ale dlatego, że nie dość gorliwie donoszą. To jest prawdziwy problem. A ma on tę samą proweniencję, jaką ma problematyka podsłuchów i wszelkiej kontroli operacyjnej. Że to nie wiadomo, czy kogoś podsłuchują, czy nie, ale robi się taka atmosfera. To jest rodzaj zarządzania strachem. A jeśli do tego dołoży się jeszcze ten lobbing, to możemy mieć takie dociśnięcie śruby, że naprawdę nie będzie nam przyjemnie i wygodnie. Nie tym, którzy zawinili, tylko tym, którzy w ogóle chcą korzystać z tych nowoczesnych form komunikacji, a nie bardzo lubią, by im wścibiać w to nos.
Zdaniem prof. Ewy Łętowskiej jest jeszcze inny aspekt tego problemu, czyli ścieranie się dwóch wizji działania prawa. Dlatego że w Stanach Zjednoczonych, i tam gdzie istnieje tradycja sądowego rozwiązywania różnych problemów, gdzie sądy działają szybko i sprawnie, a także mają pewną łatwość orzekania nawet w trudnych sprawach, gdzie mają umiejętność wywodzenia pewnych zasad wprost z konstytucji, tam tego typu ogólne regulacje są mniej groźne. Bo sądy umieją z tych zasad ogólnych wysnuć ochronę przed ekscesem ścigających zbyt gorliwie, z uszczerbkiem dla wolności. - Ale sądy europejskie, a już szczególnie polskie, są inne niż amerykańskie. Nasz sąd lubi mieć powiedziane wyraźnie, co wolno a czego nie wolno. On nie będzie się zastanawiał nad tym, że jak jest sformułowanie, że jeżeli istnieje podejrzenie naruszenia własności intelektualnej, a ktoś nie zareaguje, to wtedy jest konieczność nałożenia na niego sankcji. Pamiętamy zbyt ochocze „aresztowanie” np. filmu jako zabezpieczenia, gdy szło o ochronę dóbr osobistych, kiedy to zabezpieczenie trwało i trwało, przeradzając się w trwale cenzorskie działanie. Gdy takie nastawienie sądu przeważy, to wtedy sąd stwierdzi, że skoro jest umowa międzynarodowa, która powiada, że można zabezpieczyć w wypadku podejrzenia o naruszenie, to znaczy, że trzeba sankcję nałożyć. Nie będzie się zastanawiał, czy ta umowa może jest zgodna z polską konstytucją. Albo że żądanie jest wyraźnie „na wyrost”, aby prewencyjnie zastraszyć. Amerykański to powie, a nasz nie. A więc przy sądach, które nie umieją myśleć konstytucyjnie i w kategoriach praw człowieka, pojawienie się tego rodzaju umów międzynarodowych, które "wynajmują" władzę publiczną na służbę prywatnego, bardzo ekspansywnego interesu, jest po prostu niebezpieczne – stwierdza prof. Ewa Łętowska.
Opinia pochodzi z książki Ewy Łętowskiej i Krzysztofa Sobczaka pt. "Rzeźbienie państwa prawa. 20 lat później", która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Wolters Kluwer Polska.