Taki jest nieprawomocny wyrok Sądu Rejonowego Warszawa-Mokotów po ponad 4-letnim procesie ordynatora, zatrzymanego w lutym 2007 r. przez CBA i w świetle kamer wyprowadzonego w kajdankach z kliniki.
Sąd umorzył warunkowo procesy 20 oskarżonych z dr. G. jego pacjentów lub członków ich rodzin, którzy wręczali lekarzowi pieniądze. Sąd oddalił zarzuty mobbingowania podwładnych, którzy skarżyli się na wprowadzony przez dr. G. surowy reżim na oddziale. Dr G. został też uniewinniony od zarzutu molestowania seksualnego.
Sąd uznał, że dr G. przyjął pieniądze od pacjentów - łącznie ponad 17 690 zł - i wyrokiem sądu kwoty te muszą zostać zwrócone. Sąd wymierzył mu też karę 72 tys. zł grzywny. Jej część zostanie jednak odliczona z uwagi na to, że dr G. jako podejrzany w śledztwie spędził 3 miesiące w areszcie.
Oskarżony lekarz jako jedyny z podsądnych pojawił się w piątek w sali rozpraw. Przyjął wyrok bez emocji.
Nie było mobbingu
Oskarżenie dr. Mirosława G. o mobbing było całkowicie bezpodstawne - powiedział sędzia Igor Tuleya uzasadniając piątkowy wyrok wobec kardiochirurga. Dodał, że wiele wymagań stawianych podwładnym przez lekarza jest dziś w szpitalach normą.
Sąd rozpoczął swoje uzasadnienie od zarzutów dotyczących mobbingu, od których lekarz został uniewinniony. Według sądu w sprawie nie było żadnych przekonujących dowodów na mobbing. "Zachowania i wymagania kardiochirurga, na przykład zakaz palenia na oddziale i zdejmowanie biżuterii do operacji, są dziś normą w szpitalach" - zaznaczył. Dodał, że materiał dowodowy wskazuje raczej na "brak subordynacji" podległych lekarzy, co ewidentnie mogło prowadzić do destabilizacji pracy kliniki. Łącznie oskarżony został uniewinniony z 23 spośród 42 zarzutów.
Sąd wskazał, że już na etapie śledztwa brak było przekonujących dowodów, że oskarżony dopuścił się najpoważniejszych przestępstw. Został skazany za zarzuty korupcyjne. Sędzia zastrzegł jednak, że "nie ma żadnych dowodów, że oskarżony uzależniał leczenie pacjentów od korzyści majątkowych".
Media i wypowiedzi polityków wpłynęły na sprawę dr. G.
Początkowy przekaz medialny ws. dr. Mirosława G. oraz wypowiedzi wysokich urzędników państwowych miały wpływ na zeznania części świadków w sprawie kardiochirurga oskarżonego o korupcję - uznał w sędzia Igor Tuleya, uzasadniając wyrok w tej sprawie.
Przytaczając słowa b. szefa CBA Mariusza Kamińskiego o "zatrzymanym lekarzu-łapówkarzu", sędzia Tuleya podkreślił, że takie słowa "nie dają się pogodzić z zasadami demokratycznego państwa prawnego", a także stwierdził, że podobne wypowiedzi "muszą rzutować na tok postępowania".
O rzekomym uzależnianiu podjęcia przez dr. G. leczenia od otrzymania korzyści majątkowej mówiły CBA tylko osoby, które zgłosiły się do Agencji po latach; ich zeznania są niewiarygodne - ocenił sędzia Tuleya. Podkreślił, że w czasie procesu odsłuchano kilkaset godzin nagrań z ukrytej kamery zainstalowanej przez CBA w gabinecie lekarskim (sąd nie odniósł się jak dotąd do kwestii legalności takiego nagrania - PAP). "Na żadnym z nagrań nie stwierdzono, aby oskarżony domagał się od pacjentów jakichkolwiek korzyści, czy też uzależniał od tego podjęcie leczenia" - podkreślił sędzia.
Zeznania świadków, którzy po latach od rzekomych zdarzeń korupcyjnych zgłosili się do CBA, sąd odrzucił, podkreślając, że nie zostały one należycie zweryfikowane procesowo, a właściwości psychologiczne tej części świadków powinny budzić wątpliwości.
Również jako "wysoce absurdalny" sąd określił postawiony kardiochirurgowi zarzut rzekomego wykorzystania seksualnego kobiety, w zamian za co ktoś z jej rodziny miał zostać przyjęty do szpitala. W ocenie sądu, te zarzuty powinny być obalone jeszcze w śledztwie i w ogóle nie powinny być kierowane do sądu.
Pieniądze nie mogą być wyrazem wdzięczności dla lekarza
"Łapownictwo to przestępstwo formalne - nie ma znaczenia, czy po przyjęciu korzyści skorumpowany podjął jakieś działania czy nie, chodzi o to, czy ma on możliwość decydowania w danej sprawie" - tłumaczył sędzia Igor Tuleya.
Jak podkreślił, dr Mirosław G. jako ordynator kliniki kardiochirurgii szpitala MSWiA w Warszawie "nie miał prawa przyjmować korzyści majątkowej, a jej przyjęcie należy uznać jako nienależne i niegodziwe. Nie ma też znaczenia, czy przyjął korzyść przed, czy po leczeniu" - powiedział sędzia, zaznaczając, że naganne jest udzielanie jakichkolwiek dowodów wdzięczności osobom na funkcji publicznej.
"Rację ma obrona, że wdzięczność jest miarą człowieczeństwa, ale to nieprawda, że nie da się zakreślić granic wdzięczności - granicą jest Kodeks karny. Jeśli wyrazem wdzięczności jest zwyczajowo akceptowany upominek o nieznacznej wartości oraz jeśli ta wdzięczność nie jest oczekiwana przez obdarowanego - to jest to dopuszczalne" - uznał sędzia.
W jego ocenie dopuszczalne byłoby wręczenie słodyczy, kwiatów, ale już nie - drogiego bukietu. Za niedopuszczalne uznał też obdarowywanie drogimi wydawnictwami książkowymi czy alkoholem. "Dowodem wdzięczności nie była też znana skądinąd filiżanka Rosenthala" - dodał sędzia, nawiązując do słów byłego rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego, który mówił, że sam wręczył kiedyś taką filiżankę swemu lekarzowi.
"Jesteśmy zgodni, że przedmiotem wdzięczności nie mogą być pieniądze, nawet w niewielkiej kwocie. To nie może być zwyczajowo uznane za wyraz wdzięczności" - uznał sędzia.
Na plus sąd poczytał oskarżonemu to, że wielokrotnie - co utrwalono na nagraniach - odmawiał on przyjmowania pieniędzy. Zarazem sąd uznał, że są podstawy do przypisania mu tego, że przyjął pieniądze w 19 przypadkach.
(ks/pap)
Czytaj także:
Politycy komentują wyrok ws. dr. G.
Wyrok na dr. G. Ale też na CBA i prokuraturę!