Wreszcie wyjaśniło się, kto sypie piasek w tryby reformy wymiaru sprawiedliwości. W każdym razie szybkie sądy, jedna ze sztandarowych instytucji z pakietu zmian przygotowywanych i wprowadzanych przez obecny rząd, nie działają jak należy z winy adwokatów. Z zapowiedzi autorów przepisów o tzw. sądach 24-godzinnych wynikało, że miały one "obsługiwać" miesięcznie ok. 12 tys. spraw, głównie przeciwko chuliganom, pseudokibicom, sprawcom drobnych przestępstw. Tak przynajmniej zapowiadał minister Zbigniew Ziobro.
Tymczasem, jak pisze "Rzeczpospolita", od 12 marca, bo od tego dnia działają te sądy, trafiło do nich zaledwie 23,5 tys. spraw, co daje miesięczną średnią zaledwie na poziomie ok. 4,5 tysiąca. Do tego statystyka nie potwierdza założeń, co do problemów, jakie te sądy miały rozwiązywać. Zajmują się głównie karaniem pijanych kierowców, a ze szczególnym upodobaniem rowerzystów - ponad 19 tys. ze wspomnianych 24,5 tys. spraw. Trafia przed nie też trochę uczestników drobnych bójek, kradzieży, "znieważenia funkcjonariusza". O prawdziwych chuliganach statystyki milczą.
Publikacja "Rzeczpospolitej" to kolejny sygnał, że sądy 24-godzinne nie spełniają pokładanych w nich nadziei, a właściwie to, że po prostu nie sprawdziły się.
Kto jest temu winien? Okazuje się, że adwokaci, którzy utrudniają sądom pracę m.in. poprzez składanie zbyt wielu wniosków dowodowych. Ich przeprowadzenie wymaga czasu, na co okres wyznaczony w ustawie na przeprowadzenie całej procedury przed szybkim sądem, jest zbyt krótki. W efekcie sprawy trafiają do trybu zwykłego.
Minister i autorzy ustawy o sądach 24-godzinnych są tym zaskoczeni. Wprawdzie pamiętali o prawie oskarżonych do obrony i nawet przewidzieli dyżury adwokatów w sądach. Ale zapewne spodziewali się, że taki zmuszony do obrony z urzędu prawnik przyjdzie, wygłosi parę rutynowych formułek i da spokój. No bo przecież, wiadomo, że jeśli policja już kogoś złapała, to na pewno winien. Więc co tu deliberować. Tymczasem praktyka pokazała, że adwokaci potraktowali nowe zadanie poważnie i bronią swoich klientów. Zwolennicy ludowej sprawiedliwości w stylu ministra Ziobro, nazwą to utrudnianiem szybkiego karania sprawców "oczywistych przestępstw". Nie uznają raczej argumentu, że przygotowali złą ustawę i źle zaprojektowali całą tę nową instytucję. Nie przyjmą też zapewne zarzutu o arogancji, z jaką zmiany w prawie karnym są przez ten rząd przygotowywane. Bez konsultacji ze środowiskami prawniczymi, bardziej dla efektu propagandowego niż dla rozwiązania rzeczywistego problemu. Być może, gdyby do pracy nad tą ustawą zaproszono wybitnych karnistów oraz doświadczonych sędziów i adwokatów, szybkie sądy działałyby lepiej. Ale może też nie byłoby ich wcale.