Czytaj: Minister zapowiada liberalizację przepisów o obronie koniecznej>>
Krzysztof Sobczak: "Musimy dać informację Polakom, że jeśli będą się bronić skutecznie, używając nawet metod, które są dalej idące, niż te, którymi posłużył się napastnik" - argumentuje Zbigniew Ziobro, zapowiadając zmiany w przepisach o obronie koniecznej. To dobry pomysł?
Ziemisław Gintowt: Ja tak nie uważam. Z jednej strony minister zaostrza prawo, sumie bez potrzeby, a w innym miejscu luzuje, również bez wyraźnych ku temu potrzeb. Też nie do końca w przemyślany sposób. Jestem sobie w stanie wyobrazić wiele sytuacji, w których ja komuś zrobię krzywdę i przedstawię to jako działanie w obronie koniecznej. Tego prawa nie można zbytnio liberalizować, bo obywatel ma wiedzieć, że musi się zastanowić, czy jego reakcja na zdarzenie, z którym się zetknął jest adekwatna do stopnia zagrożenia jakie niesie w stosunku do jego osoby. Musi mieć świadomość, że jego postępowanie będzie krytycznie oceniane. Nie można formułować takiego przekazu, że jak ktoś wszedł na twoją posesję, to możesz go zabić. Nie jesteśmy w Ameryce.
Czytaj: Sejm uchwalił zmianę rozszerzającą granice obrony koniecznej>>
Obawia się pan zbyt szerokiego definiowania obrony koniecznej?
Owszem. To jest taki populistyczny gest, niby adresowany do zwykłych ludzi, ale w praktyce mogący ułatwiać życie gangsterom.
Takie prawo mogłoby być nadużywane?
Oczywiście. W wielu sytuacjach bardzo trudno jest stwierdzić, czy to była obrona konieczna. Jeśli nawet ktoś wszedł na moją posesję, ale widać, że jest pijany, zatacza się, to zaraz mam prawo go zabić? Co innego, gdy spotkam kogoś w mojej sypialni o godzinie drugiej w nocy z nożem w ręku. Wtedy nie ma co się zastanawiać, tylko się bronić. Ale czy tak samo należy reagować, gdy to jest nieuzbrojone dziecko? Może wystarczy je wyprosić. Albo wyobraźmy sobie, że zapraszamy ofiarę, aby ją potem zabić poprzez wykorzystanie przepisu o obronie koniecznej. Ilu trzeba świadków by potwierdzili, że denat wtargnął na posesję. A może oni go przywieźli na tę posesję. Czy minister myśli o takich różnorodnych możliwościach tworzenia stanów faktycznych, w których taki przepis mógłby być wykorzystywany. Moim zdaniem obowiązujące przepisy w wystarczający sposób chronią dziś osoby, które podjęły się działania w ramach obrony koniecznej. Masz prawo do obrony koniecznej, ale sposób skorzystania z niego musi być ograniczony, kontrolowany i oceniany. Rozprzężenie tych zasad może być niebezpieczne.
Czy możliwe jest określenie wyraźnej granicy w tej dziedzinie?
Nie jest to łatwe. Ja oczywiście nie jestem za tym, by każdemu kto strzela do kogoś stawiać od razu zarzut umyślnego zabójstwa, ale nie dawajmy nikomu narzędzia do takiego właśnie działania pod pozorem obrony koniecznej. Uważam, że bardzo ostrożnie trzeba podchodzić do definiowania sytuacji, w których obrona konieczna ma uzasadnienie. Podobnie z działaniem w stanie wyższej konieczności. Ale jeśli minister chce pozwolić na "używanie nawet metod, które są dalej idące, niż te, którymi posłużył się napastnik", to jak odróżnić napastnika od ofiary? Jestem za dużą ostrożnością w formułowaniu zmian w obowiązujących przepisach. Czy mamy jakiś problem, że giną ludzie bo prawo zabrania im używania skutecznej obrony?
A nie sądzi pan, że minister wie co robi, bo ten jego pomysł spodoba się ludziom? Że to będzie odebrane jako prawo proobywatelskie?
Być może taka jest rachuba ministra, ale tak naprawdę taki przepis ułatwi życie przestępcom. Jestem przekonany, że będzie on wykorzystywany jako argument przed zarzutem przestępstwa umyślnego. Uczciwy obywatel pod rządami obecnego prawa może korzystać z instytucji obrony koniecznej, tylko to wymaga rozwagi, aby wszystkie wymagane w takim przypadku przesłanki były spełnione. Natomiast liberalizacja tych przepisów może być zachętą do korzystania z nich przez sprawców, którzy wcale nie będą działali w ramach obrony koniecznej.