Podkreśla przede wszystkim, że w Polsce trzeba zerwać z mitem o tym, że wyższe wykształcenie zapewnia lepszą przyszłość niż zdobywanie konkretnego fachu. W państwach, w których szkolnictwo zawodowe cieszy się szacunkiem, bezrobocie wśród młodzieży jest dużo niższe niż u nas. Przykładem są Niemcy, gdzie wynosi ok. 8 proc.
- Teraz kryzys zmusza Polaków, żeby także bardziej praktycznie spojrzeli na życie. W szkolnictwie zawodowym, jakie jest u nas, najważniejsze jest to, że pójście do zawodówki nie zamyka nikomu drogi do dalszego kształcenia. Można najpierw zdobyć zawód, a potem iść dalej, do liceum, technikum, zdać maturę, skończyć studia, zostać choćby i profesorem. - podkreśla Bartnik.
Zauważa także, że chociaż w zawodówkach zdarza się młodzież, która nie wykazuje wielkich zdolności w zakresie wiedzy ogólnej, to tak samo jest też w innych szkołach i na studiach. Przypomina, że poziom absolwenta studiów wyższych jest dziś porównywalny z poziomem osoby, która ukończyła przedwojenne gimnazjum. Problem zatem nie tkwi w kształceniu zawodowym.
- System dualny, nad którym my, jako Związek Rzemiosła Polskiego, mamy pieczę, to najbardziej naturalny sposób nauki zawodu, poprzez pracę w naturalnym środowisku. Bo w przeciwieństwie do warsztatów szkolnych wszystko dzieje się tu naprawdę: jest realny zakład pracy, prawdziwy produkt, konkretna odpowiedzialność. Wszyscy mają wspólny cel: wykonanie zadania, czyli wyrobu bądź usługi. Przy czym właściciel jest najczęściej pierwszym robotnikiem, nie biznesmenem w garniturze pokazującym palcem. Mistrzem, od którego młody człowiek uczy się zawodu. Trwa to trzy lata, przy czym część ogólnokształcącą edukacji uczeń pobiera najczęściej w szkole. Dyplom ukończenia szkoły zawodowej pozwala mu uczyć się dalej. Jest też możliwość, że cała nauka odbywa się u mistrza, trzeba potem tylko zdać egzamin, jednak nie można już iść do szkoły wyższego szczebla. - zachwala system dualny i podkreśla, że ponad 90 proc. osób, które kształciło się w ten sposób znalazło zatrudnienie.
Podkreśla także, że uczenie zawodu bez praktycznej nauki u pracodawcy nie ma większego sensu.
- Najtańsza jest nauka w samej szkole. I potem organizuje się egzamin, sam byłem świadkiem farsy, kiedy przyszłemu fryzjerowi każe się opisać, jak przystąpi do strzyżenia, jakich narzędzi użyje. Powiedziałem jednemu z ministrów edukacji, żeby sam chodził do fachowca wyedukowanego w tym idiotycznym systemie. Ja wybiorę takiego, który zaczynał od zamiatania podłogi i mycia głów, potem podglądał, jak pracują starsi stażem, a jako pierwszych klientów miał swoje koleżanki i kolegów. I wreszcie zdał przed komisją egzamin czeladniczy. Wtedy wiem, że mam przed sobą fachowca przez duże F. Cały wywiad można przeczytać w "Dzienniku Gazecie Prawnej".
Polecamy: Nowe szkoły zawodowe staną się dobrą alternatywą dla liceów