Komuda, ekspert rynku pracy przy Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, redaktor portalu rynekpracy.org skomentował dla plany PiS dotyczące spraw pracowniczych i rynku pracy: "Wzmocnienie Państwowej Inspekcji Pracy to dobry pomysł. To jedna z ważniejszych rzeczy, które można zrobić dla polskiego rynku pracy. Trzeba przywrócić rolę państwa jako arbitra w relacjach pracodawca-pracownik, bo niestety państwo w III RP się z tego wycofało, zostawiając te problemy niewidzialnej ręce rynku, która często okazywała się niewidzialną pięścią wymierzoną w pracownika. Skala patologii w tym obszarze w Polsce jest ogromna. M.in. dlatego, że w ostatnich latach dokonaliśmy erozji rynku pracy i odwrócenia się od europejskich standardów. Już około 1,5 mln pracowników zatrudnionych jest na podstawie umowy cywilno-prawnej, to 1/10 rynku pracy. Co więcej, niektórzy uważają to za sukces. Tymczasem to bardzo kosztowny sukces. Może miało to jakiś sens, gdy bezrobocie było na poziomie 20 proc., ale dziś problemem nie jest wysokie bezrobocie, lecz brak bezpieczeństwa ekonomicznego i niskie płace".
Polecamy: Nowi wiceministrowie w MRPiPS przedstawili swoje plany
"Boję się tylko, że PiS będzie chciał uchwalić nową ustawę. Bo zgodnie z polską tradycją gdy jest problem, politycy zmieniają lub piszą na nowo ustawę, co często wprowadza tylko większe zamieszanie i zwiększa problemy. A przecież obowiązujące przepisy są generalnie dobre, trzeba tylko i aż, by PIP stosowała prawo. Może należałoby więc na przykład zwiększyć kwoty mandatów za łamanie prawa pracy, bo dziś są śmiesznie niskie albo wręcz PIP odstępuje od jakiejkolwiek kary, mimo na przykład stwierdzenia, że osoby, które powinny być zatrudnione na umowę o pracę, pracują na podstawie tzw. umów śmieciowych. Poza tym inspektorzy pracy sami skarżą się w mediach i wskazują, czego im trzeba. Mówią na przykład, że problemem jest totalne uzależnienie oceny ich pracy od wskaźników i limitów kontroli, a nie realnej skuteczności. Są słabo opłacani, a urząd jest niedostatecznie dofinansowany, tymczasem muszą przecież konfrontować się często z wielkimi i dobrze opłacanymi menedżerami i prawnikami" - mówił.
PiS chce też podnieść płacę minimalną i zlikwidować „elastyczne” rozliczanie czasu pracy. "To również potrzebne. W polskich warunkach elastyczny czas pracy zbyt często oznacza transfer ryzyka na słabszego, a transfer zysku na silniejszego. To pracownik, a nie pracodawca ma się martwić o to, jak zorganizować pracę oraz pogodzić ją z prywatnym życiem, pracodawca tylko z tego korzysta. Koszt społeczny takiego rozwiązania jest wysoki. Polacy nie zarabiają tyle, żeby np. każdego stać było na wynajęcie opiekunki do dziecka. Brak jasnego rozdzielenia między czasem pracy a czasem prywatnym to katastrofa dla bardzo wielu polskich pracowników. To jakieś zupełne odwrócenie priorytetów – dochodzi do sytuacji, że potrzeby firmy sterują życiem rodzinnym, potrzeby firmy na przykład są powodem przymuszania dziadków do opieki nad wnukami, bo rodzice nie mają na to czasu. Gdyby choć polskie państwo zapewniło odpowiednią liczbę żłobków i przedszkoli, których czas pracy byłby elastyczny, podobnie jak elastyczny jest czas pracy wielu Polaków. Ale tak nie jest" - wskazał ekspert.
Jak mówił, w Polsce mediana zarobków to ok. 3100 zł brutto, o ok. 1000 złotych mniejsza niż średnia krajowa. "To są realia, które trzeba brać pod uwagę, pracując nad rozwiązaniami dla rynku pracy, czy w ogóle planując i realizując jakąkolwiek politykę gospodarczą. Może w niektórych obszarach, w niektórych zawodach, zwłaszcza tych lepiej płatnych, elastyczny czas pracy i dyspozycyjność nie tylko dobrze się sprawdza, ale też są potrzebne i nadużycia są tam rzadkie. Ale nie powinno to być standardem. Rząd powinien ze związkami i przedsiębiorcami przeanalizować sytuację i znaleźć rozwiązania korzystne dla wszystkich" - uważa Komuda.
"Jeśli chodzi o plany podwyższenia płacy minimalnej, to uważam, że jesteśmy już na takim etapie, że powinniśmy zacząć interesować się już nie tylko tym, by była praca, ale także tym, by Polacy lepiej zarabiali. Niskie płace – przypomnijmy, że dominanta wynagrodzeń, czyli najczęściej występująca pensja, to zaledwie 2200 zł brutto, czyli kwota o 450 zł brutto wyższa od płacy minimalnej – to czynnik obecnie raczej szkodzący niż służący polskiej gospodarce. Niskie płace to niższy popyt wewnętrzny. Dodam, że ci mniej zarabiający częściej kupują produkty krajowe niż zagraniczne, bo to głównie żywność i artykuły pierwszej potrzeby. Jeśli będą zarabiać więcej, to poprawi sytuację polskich producentów i handlowców. Podwyższenie płacy minimalnej jest więc jak najbardziej wskazane, oczywiście, wszystko zależy od sposobu i tempa wprowadzania zmian. Zresztą, nawet obecnie obowiązuje nienajgorszy instrument ustalania płacy minimalnej określający minimalny ruch w tym zakresie. Jak rozumiem, PiS chce go zmienić i przyśpieszyć ten wzrost do poziomu połowy płacy minimalnej. Jeżeli zaproponowany mechanizm nie będzie powodował zbyt gwałtownej zmiany, to powinien przynieść więcej korzyści niż kosztów. Chodzi o to, żeby to tempo było szybsze, ale nie zbyt szybkie" - zaznaczył.
"Oczywiście, rozumiem krytyków podwyższenia płacy minimalnej, którzy wskazują, że w związku z jej podwyższeniem znikną niektóre miejsca pracy. Ale dzięki zwiększeniu popytu wewnętrznego powstaną inne. Poza tym, jeżeli podwyższenie wynagrodzeń minimalnych o kilkanaście procent zabije jakiś biznes, to świadczy to o tym, że nie jest to firma tworząca trwałe miejsca pracy, bo zdmuchnie ją każde większe pogorszenie koniunktury. Taka podwyżka na pewno nie zaszkodzi firmom innowacyjnym – a chyba takie powinny być motorem napędowym gospodarki" - zastrzegł.
Polecamy: Obniżenie wieku emerytalnego jednym z priorytetów nowego rządu
PiS chce również wprowadzić zrównanie oskładkowania umów przy jednoczesnym wprowadzeniu ulg i preferencji dla firm tworzących stałe miejsca pracy. "Są zawody, gdzie uzasadnione jest szerokie stosowanie umów cywilno-prawnych, ale w Polsce doszliśmy do tego, że na przykład na umowę o dzieło, która była przewidziana w przedwojennym prawie głównie dla twórców, muszą pracować także przedstawiciele branż, w których standardem powinna być umowa o pracę. Jednolite oskładkowanie umów może spowodować, że niektórzy zatrudnieni na umowach cywilno-prawnych będą stratni. Z drugiej strony, w wielu sektorach może skłoni to pracodawców do zmiany formy zatrudnienia na umowę o pracę, a tego chce blisko 60 proc. pracujących na +śmieciówkach+ – nawet, gdyby stało się to powodem mniejszych dochodów netto. Ryzykiem jest oczywiście powiększenie szarej strefy. Gdyby w Polsce była dobra i skuteczna inspekcja pracy oraz sądownictwo, nie byłoby potrzeby takich drastycznych rozwiązań, a i praca na czarno byłaby rzadszym zjawiskiem. Niestety, na razie być może nie ma innej drogi, by wyeliminować patologię nadużywania umów cywilnoprawnych" - przekonywał ekspert.
"Propozycje zmian PiS przyjmuję więc z nadzieją. Niemniej wszystko będzie rozbijało się o szczegóły. Trudno dziś powiedzieć, które propracownicze postulaty z programu PiS rzeczywiście będą realizowane. Ważna jest jakość regulacji, jeszcze ważniejsza – jakość ich wdrażania oraz ich spójność z całym systemem polityki społecznej, gospodarczej i fiskalnej. Na przykład, krytycznie oceniam pomysł 500 złotych miesięcznie na dziecko. Nikt odpowiedzialny nie podejmuje decyzji o dziecku z powodu 500 złotych miesięcznie. Natomiast, co pokazuje przykład Polaków i Polek pracujących w Wielkiej Brytanii, do zakładania rodziny i rodzicielstwa skłania dobra praca, bezpieczeństwo socjalne, mieszkanie, dobre usługi publiczne. Polskie rodziny i polscy pracownicy potrzebują więc przede wszystkim bezpieczeństwa – przyzwoicie płatnej pracy, zabezpieczeń socjalnych, dostępu do żłobków i przedszkoli, dobrych szkół, czy – co należy podkreślić – nowej polityki mieszkaniowej. Przez wiele lat państwo zamiast zapewniać mieszkania młodym, zapewniało spokój i rozwój deweloperom" - podsumował Łukasz Komuda. (PAP)