Obniżka wieku emerytalnego w wariancie radykalnym, czyli do 65 i 60 lat, byłaby bardzo kosztowna dla finansów publicznych. Kwoty ubytku dochodów byłyby zbliżone do około 10 mld zł w najbliższych latach i narastałaby – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Crédit Agricole. – Obniżka wieku emerytalnego miałaby również niekorzystny wpływ na liczbę pracujących. W sumie zatem byłaby niekorzystna dla wzrostu gospodarczego w dłuższej perspektywie.
Prezydencki projekt ws. obniżenia wieku emerytalnego jest gotowy od kilku miesięcy. Rząd jednak odwlekał w czasie zajęcie się nim, a przez kilka ostatnich tygodni punkt ten spadał z porządku posiedzenia rady ministrów. Choć wykreślono go i w ostatni wtorek, to rząd ostatecznie się projektem zajął i rozpatrzył go pozytywnie, nie obwarowując nawet zastrzeżeniem, że do przejścia na emeryturę w wieku 60 lub 65 lat wymagany byłby określony staż pracy, choć mówiono i o takim wariancie. Zdaniem Jakuba Borowskiego nawet ta wersja rodziłaby zagrożenia, choć w krótkiej perspektywie byłaby zdecydowanie mniej szkodliwa dla budżetu i wzrostu gospodarczego.
– To jest bardzo ryzykowna droga, dlatego że otwieramy drzwi do dalszych zmian. Dzisiaj politycy mogą zdecydować o tym, że obniżą wiek emerytalny i wprowadzą wysoki staż pracy, ale w dłuższej perspektywie z tych decyzji może się tylko ostać niższy wiek emerytalny, a potem kolejny rząd dojdzie do wniosku, że trochę obniży staż pracy – ostrzega Borowski. – Uważam, że dzisiaj nie ma mocnych podstaw do tego, żeby obniżać wiek emerytalny. Pracujemy dłużej, jesteśmy zdrowsi, dłużej pobieramy emeryturę. To oznacza, że potrzebujemy więcej osób, które tę emeryturę będą finansować. Koszt dla sektora finansów publicznych jest niebagatelny. Trzeba by było pokryć to albo wyższymi podatkami, albo niższymi wydatkami.
Przeczytaj: Ekspert: Polski nie stać dziś na obniżenie wieku emerytalnego
Niższy wiek emerytalny to krótszy okres pracy i dłuższe obciążenia pracujących utrzymaniem emeryta. Jeśli kobieta w roku 2040 zacznie pobierać emeryturę w wieku lat 60 zamiast 67, to nie tylko będzie o 7 lat dłużej pobierała świadczenia, ale i o 7 lat krócej łożyła na emerytury innych. Zatem pieniędzy w FUS-ie będzie coraz mniej, a osób, które trzeba nimi obdzielić – coraz więcej. A zmniejszanie świadczeń możliwe jest tylko do czasu.
– Niższy wiek emerytalny, jeśli wiązałby się z nim niższy staż pracy, oznacza znacząco niższe emerytury, dlatego że zapisy, które są na kontach w ZUS plus ewentualnie środki, które przyszły emeryt ma zgromadzone w OFE, musiałyby być rozłożone na dłuższy czas, te wypłaty w związku z tym byłyby mniejsze, a to z kolei rodziłoby presję społeczną na budżet, na państwo, żeby te emerytury podnieść, presję, która za chwilę znalazłaby odzwierciedlenie w presji politycznej – przewiduje Borowski. – W sumie zatem w dłuższej perspektywie obniżka wieku emerytalnego oznacza większe opodatkowanie młodszych pokoleń. A przecież w obniżeniu wieku emerytalnego chodzi o solidarność pokoleń. To znaczy starsze pokolenie pracuje dłużej po to, żeby tego młodego pokolenia za bardzo nie obciążać.
Ekonomista przypomina też o roli ratingów. Rząd poparł prezydencki projekt na pierwszym posiedzeniu po pomyślnej decyzji agencji Fitch, bo za taką uznać należy utrzymanie i ratingu, i jego perspektywy. Także poprzednia ocena agencji Moody’s wypadła lepiej, niż oczekiwano i ograniczyła do pokazania żółtej kartki w postaci negatywnej perspektywy. Jeśli jednak parlament rzeczywiście przyjmie projekt w jego najbardziej kosztownej wersji, to kolejne decyzje mogą już być inne.
– Jeżeli dzisiaj rząd decyduje się na obniżenie wieku emerytalnego w wariancie radykalnym ze znaczącym kosztem dla finansów publicznych i kosztem również dla wzrostu gospodarczego, niekorzystnym wpływem na ten wzrost w związku z mniejszą liczbą pracujących, to można się liczyć z obniżeniem ratingu w zasadzie przez co najmniej dwie agencje, choć jest też dość prawdopodobne, że również Standard & Poor’s, który najniżej ocenia dzisiaj rating Polski, jeszcze by go obniżył.