Brukselskie media donoszą, że nie wszyscy są szczęśliwi, iż to właśnie Polska organizuje szczyt klimatyczny ONZ (COP19). Nieoficjalnie mówi się, że Polska organizuje szczyt, by zatrzymać unijne ambicje klimatyczne. Krytycznie nastawione są zwłaszcza organizacje ekologiczne. Climate Action Network (CAN) argumentuje, że poprzez wetowanie dalszych ambicji klimatycznych w UE, Polska blokuje globalny proces. Tymczasem Polska wskazuje, że UE powinna podnosić cele klimatyczne, gdy uczynią podobnie inne gospodarki. Zdaniem ministra środowiska Marcina Korolca, wyprzedzające deklaracje UE osłabiają jej pozycję negocjacyjną w globalnych rozmowach. Chodzi o podniesienie celu redukcji emisji CO2 z obowiązujących 20 proc. do 30 proc. do 2020 r. Ponadto ekolodzy są oburzeni organizowanym w Warszawie równolegle z konferencją klimatyczną szczytem węglowym (18-19 listopada).
Hedegaard w rozmowie z brukselskimi korespondentami we wtorek nie chciała bezpośrednio komentować doniesień o "ukrytej agendzie" Polski na trwający szczyt. Jej zdaniem gospodarz nie reprezentuje własnej narodowości ani nawet Europy, ale musi być postrzegany jako bezstronny mediator. "Takie jest zadanie gospodarza. Jeśli ma się jakikolwiek narodowy interes, ostatnią rzeczą, jaką powinno się robić, jest goszczenie konferencji klimatycznej" - powiedziała. Odnosząc się do szczytu węglowego, komisarz odparła tylko, że nie będzie w nim uczestniczyć.
Komentując krytykę organizacji ekologicznych, zaznaczyła: "Ze względu na te różne wypowiedzi spodziewam się, że Polacy będą nawet jeszcze bardziej skłonni do pokazania, iż są idealnym przewodniczącym COP-u, nieforsującym ich własnej agendy".
Hedegaard zauważyła, że zwiększenie ambicji klimatycznych przed 2020 r. wciąż będzie tematem warszawskiego szczytu, choć niekoniecznie chodzi o zwiększenie celu redukcji emisji CO2. "Ważne, by zrozumieć, że gdy mówimy o ambicjach przed 2020 r., nie jest to koniecznie dyskusja o 30 proc. do 2020 r. Dlaczego? Kraje członkowskie mają różne poglądy na tę sprawę i także kraj goszczący COP ma bardzo różny pogląd w porównaniu na przykład do innych krajów członkowskich" - mówiła komisarz. Uściśliła, że innymi środkami mogą być regulacje dotyczące emisji z samochodów, regulacje paliwowe, dyrektywa o efektywności energetycznej czy eliminowanie fluorowanych gazów cieplarnianych, co może skutkować zwiększeniem redukcji emisji CO2 do ok. 25 proc.
Podkreśliła jednak, że błędne jest twierdzenie, iż Europa nie powinna być przodownikiem w walce ze zmianami klimatu, podczas gdy inni nic nie robią. "To nieporozumienie. Inni też wykonują pracę - Chińczycy, Amerykanie. Trzeba zrozumieć, że wszyscy musimy robić więcej. Trudno prosić innych, żeby byli gotowi w odpowiednim czasie przed Paryżem (COP21), by ogłosili, co zamierzają zrobić po 2020 r., gdy samemu nie jest się gotowym tego uczynić" - powiedziała komisarz.
Hedegaard oczekuje, że w Warszawie określone zostaną elementy potrzebne do skonstruowania w 2015 r. w Paryżu globalnego porozumienia klimatycznego. Dodała, że ministrowie powinni wyjechać z Warszawy z "pracą domową" do wykonania.
Odnosząc się do obiecanego na szczycie klimatycznym ONZ w Kopenhadze finansowania walki ze zmianami klimatycznymi w krajach rozwijających się, zauważyła, że pewne pieniądze już się pojawiają ze strony UE z pomocy rozwojowej, ale że finansowanie to jest "wielkim wyzwaniem". Zaznaczyła, że "nie ma sposobu, by świat zapewniał 100 mld dolarów rocznie bez znalezienia inteligentnego sposobu używania środków publicznych do lewarowania środków prywatnych".
Na zeszłorocznym szczycie klimatycznym w Dausze odłożono do 2013 r. debatę na temat żądań krajów rozwijających się, które chcą większej pomocy finansowej na walkę z ocieplaniem się klimatu. W 2009 r. na szczycie klimatycznym w Kopenhadze kraje rozwinięte zobowiązały się do stopniowego zwiększenia pomocy na ten cel do 100 mld dolarów rocznie do 2020 r. ze środków publicznych i rynkowych.
Tematem COP19 jest też tzw. mechanizmem kompensowania strat wywoływanych przez zmiany klimatyczne w ubogich krajach (ang. loss and damage). W Dausze po raz pierwszy uzgodniono, że konieczne jest zajęcie się tym tematem. Nie ustalono jednak, czy środki na pokrycie szkód będą pochodziły z istniejącej pomocy humanitarnej i budżetów na usuwanie skutków klęsk żywiołowych. Państwa nie porozumiały się też co do tego, jak będą wypłacane te środki. Kraje rozwijające się chciały powołania w tym celu nowej instytucji, ale sprzeciwiły się temu USA, które wolą już istniejące międzynarodowe instytucje.
Hedegaard zauważyła, że trzeba odpowiedzieć na pytania, "jak znaleźć instancjonalny sposób zajęcia się sprawą loss and damage" i jak zaangażować m.in. firmy ubezpieczeniowe. Zastrzegła też, że darczyńcy tego mechanizmu nie mogą być "automatycznie" zobowiązani do płacenia za każdym razem, gdy zdarza się jakaś katastrofa naturalna. Dodała, że liczy, iż kraje najbardziej narażone na katastrofy uściślą, czego oczekują w ramach tego mechanizmu.