Targowiska słynące ze sprzedaży podróbek zachowują się podobnie jak paser – pomagają w zbyciu rzeczy uzyskanych za pomocą przestępstwa. Tyle, że nie sprzedaje się u nich kradzionych samochodów, a towary oznaczone podrobionym znakiem towarowym. Właściciele takich miejsc czy pośrednicy w ich udostępnianiu zwykle udają Greka. Oczywiście „nie mają zielonego pojęcia”, że sprzedaje się u nich podróbki. Albo „nie umieją odróżnić” podróbek od oryginału.
Tymczasem to przestępczy biznes na naprawdę olbrzymią skalę. Urząd Unii Europejskiej ds. własności intelektualnej szacował niedawno, że polscy producenci i sprzedawcy tracą z powodu podróbek ponad 11 miliardów złotych rocznie. Kraje Unii łącznie 83 miliardy euro każdego roku. Bo podrabia się dosłownie wszystko – nie tylko ubrania, zegarki, torby i buty. Ale też alkohol, jedzenie, leki, zabawki czy kosmetyki. I oczywiście sprzęt elektroniczny.
Biznes kwitnie w najlepsze – jakoś 5 lat pozbawienia wolności za zorganizowany handel podrabianymi towarami mało kogo odstrasza. Wprawdzie Krajowa Administracja Skarbowa zatrzymała w ubiegłym roku 1,5 miliona podróbek, ale to naprawdę wierzchołek góry lodowej.
Dlatego podoba mi się plan Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii, które postanowiło dopaść handlarzy z innej strony. Przypomina mi to polowanie na Al Capone’a, który poszedł siedzieć za podatki, a nie nielegalny handel alkoholem. Nowelizacja prawa własności przemysłowej przewiduje bowiem możliwość wystąpienia z roszczeniami nie tylko przeciwko osobie, która wprowadza do obrotu podróbki, ale też przeciwko tym, z których usług korzystała ona przy naruszeniu prawa do znaku towarowego. Ten przepis to potencjalne odcięcie handlarzom podróbek całej masy pomocników. Są wśród nich również właściciele hal targowych czy pośrednicy pomagający w dzierżawie stanowisk handlowych. Sądzę, że dobrze się zastanowią czy wpuścić przestępców pod swój dach.
I jeszcze jedno – jest w Polsce, niestety, spore społeczne przyzwolenie na kupowanie podróbek. Argumentacja ich zwolenników bywa zwykle dość prymitywna - bo są tańsze, producenci oryginałów, to „zdziercy” a my jesteśmy dość biednym krajem.
Patrząc z naszego polskiego podwórka, warto jednak pamiętać, że wspieranie podróbkowego przemysłu, to nie tylko podcinanie naszych producentów czy sprzedawców, ale też naszego budżetu. Podatki od podróbek albo w ogóle do niego nie trafiają albo w bardzo ograniczonym zakresie. I naprawdę - nie każdy musi chodzić w Burberry.