Prof. Hans Joachim Schellnhuber, fizyk i matematyk, jest uznanym na świecie ekspertem w dziedzinie klimatu, dyrektorem Poczdamskiego Instytutu Badania Skutków Zmian Klimatu i przewodniczącym Niemieckiej Grupy Doradczej ds. Zmian Globalnych; autorem ponad 250 publikacji naukowych i wielu książek.
PAP: Mamy wystarczająco dużo dowodów naukowych, by globalne ocieplenie uznać za fakt. Czy mamy jednak świadomość i odpowiednie narzędzia, np. technologie, które pozwolą zapobiegać związanym z tym przyszłym zmianom?
H.J.S: Uważam, że mamy mnóstwo technologii, pozwalających rozwiązać każdy kryzys, a zwłaszcza wywołać w społeczeństwach przemiany, które pozwolą chronić klimat... Ogniwa fotowoltaiczne, dzięki którym produkujemy energię słoneczną, wymyślono w USA już w połowie XX w. - ponad pół wieku temu. Już wtedy można było tę energię produkować. Na początku nikt jednak nie widział takiej potrzeby, gdyż w latach 60. XX w. mieliśmy tanią ropę, sprzedawaną przez kraje arabskie.
Jeśli zaś chodzi o świadomość - to sądzę, że ją mamy, choć wciąż wiele osób powtarza: nie wierzę, musimy mieć więcej pewności. Prawda jest jednak taka: nawet ludzie kierujący dużymi firmami paliwowymi, takimi jak Shell czy BP, kiedy z nimi rozmawiam - przyznają, że mamy wielki problem. Ostatecznie jednak wygrywa inercja związana z obecnym systemem. Kiedy jesteś bardzo bogaty, wpływowy i przyzwyczajony, że tak było całe życie, to nie próbujesz tego systemu zmienić. Przecież tak jest zawsze - jesteśmy leniwi, powolni, lubimy wygodę i lubimy, kiedy sprawy biegną znajomym torem. Burzenie tego porządku i wprowadzanie zmian - czy to w przypadku firm, czy zwykłych ludzi - jest szalenie trudne. Czasami ludzie prędzej wybiorą drogę prowadzącą do katastrofy, niż spróbują coś zmienić w swoim życiu.
PAP: Jak zatem przekonać ludzi do zmiany sposobu myślenia o ociepleniu?
H.J.S: To zależy od tego, z kim rozmawiamy. Kiedy rozmawiam z przedstawicielami dużych firm, to oni oczywiście rozumieją, w czym rzecz, ale też mówią: +profesorze Schellnhuber, przecież mam udziałowców...+. A niedawno w Hamburgu spotkałem trzystu przedstawicieli małych i średnich firm, ludzi bardzo innowacyjnych. Podczas spotkania czułem ich energię. Ci ludzie potrafią ryzykować, mają też entuzjazm i ideały. Czułem, że można się z nimi świetnie porozumieć - podobnie jak wtedy, kiedy rozmawiam z młodzieżą, z uczniami. Oni naprawdę mówią +tak, chcemy pomóc ratować świat+. W społeczeństwach jest jednak wiele grup, które nie życzą sobie zmian.
Cała ta sytuacja przypomina ocean, w którym mieszają się różne prądy, i nigdy nie wiadomo, który ostatecznie przeważy. Jeśli znajdziemy naprawdę dobrą, przekonującą historię, to mam wrażenie, że w końcu przemówi ona do ludzi i ich poruszy, i to nie tylko na poziomie intelektu. Pod tym względem jestem wielkim optymistą, choć też wiem, że chodzi o wyścig z czasem. Zmiany klimatu zachodzą bardzo szybko, ciepło akumuluje się już nie tylko w górnych, ale i w głębokich warstwach oceanu. To dość przerażające nawet dla mnie, trzeźwego naukowca. Trzeba się spieszyć.
PAP: Czy nie jest za późno na przeciwdziałanie ociepleniu - na walkę, która właściwie jeszcze się nie rozpoczęła?
H.J.S: Jako fizyk wiem o nieodwracalności pewnych zmian, które trwają, choć ich nawet nie zauważamy. Być może jest za późno, ale dopóki nie będziemy tego na sto procent pewni, odpowiedzialność każe nam robić wszystko, co tylko się da.
PAP: Jakie mamy szanse na sukces w walce z ociepleniem? I jak definiuje Pan w tej walce "sukces"?
H.J.S: Globalne emisje gazów cieplarnianych do atmosfery, w tym dwutlenku węgla, nieustannie rosną. Gdyby udało się sprawić, że najwyższą wartość osiągną około roku 2020-2025, a potem przestaną rosnąć... Gdyby udało się doprowadzić do zmiany kształtu tego wykresu - tak, by krzywa wzrostu ustawiła się choć nieco bardziej poziomo... Wciąż oczywiście zostanie wiele do zrobienia, aby - prędzej czy później - do końca wyhamować. Sądzę, że kiedy zauważymy, że wykres emisji zaczyna się zmieniać - będzie to pierwszy ważny krok.
Gdzieniegdzie już się to dzieje, sukcesy się zdarzają, np. w Niemczech, gdzie długi czas doradzałem kanclerz Angeli Merkel. Po awarii w japońskiej elektrowni jądrowej w Fukushimie Niemcy zdecydowały się zmienić kurs i całkowicie zrezygnować z elektrowni atomowych, a jednocześnie podtrzymać bardzo ambitny plan redukcji emisji dwutlenku węgla o 40 proc. do roku 2020. Wielu mówiło wówczas, że to niewykonalne, że zimą nie damy rady się ogrzewać, itp. Ich prognozy się nie sprawdziły. Obecnie udział energii ze źródeł odnawialnych wynosi w Niemczech niemal 30 proc., a do roku 2020 ma wzrosnąć do 50 proc. Może tego dokonać duże, uprzemysłowione państwo, a jednocześnie utrzymywać wysoki eksport i niskie bezrobocie. Czyli można. Ogólnie rzecz biorąc, jestem wielkim optymistą. Aby tego dopiąć, potrzeba jednak sporo dobrej woli politycznej. Wola polityczna zaczyna się zaś od jednostek.
PAP: Skoro mowa o jednostkach zapytam, jaki sens - w kontekście walki z globalnym ociepleniem - ma podejmowanie przez zwykłych ludzi drobnych, codziennych wysiłków?
H.J.S: Wyobraźmy sobie, że wszyscy Chińczycy jednocześnie podskoczą na wysokość metra. Będzie trzęsienie ziemi! Mówimy o jednoczesnym działaniu miliarda ludzi, z których każdy waży po kilkadziesiąt kilogramów. W pojedynkę ważą zbyt mało, ale kiedy uda się wszystkich zgrać, można wiele osiągnąć. Uważam, że nawet codzienne działania mają sens. Także w Polsce, gdzie ludzie są w dużym stopniu zależni od węgla. Owszem, jest to naturalne bogactwo, z którego człowiek powinien korzystać. Przyszłość państwa nie będzie jednak zależała od jego wiecznej eksploatacji, zaś technologia i ekonomia będzie w przyszłości o wiele bardziej wyrafinowana. Każdy musi dokonać takiego przejścia od ekonomii tradycyjnej do nowoczesnej. To są małe kroki. Najwspanialsze jest to, że kiedy stawia się małe kroki, człowiek nabiera apetytu na coraz większe. Kiedy stawiamy te kroki w zespole, takim jak podskakujący Chińczycy, może to oznaczać rewolucję.