Szpital Wojewódzki im. Ojca Pio w Przemyślu wstrzymał właśnie wypłatę wynagrodzeń lekarzom i pielęgniarkom pracującym na kontraktach. A takich pracowników jest w jednostce podległej pod marszałka podkarpackiego 200. Dyrekcję zmusiła do tego sytuacja finansowa. Po trzyletniej przerwie wolnej od długów, placówka medyczna z Przemyśla znów boryka się z tym problemem. Przyczyną są ubiegłoroczne podwyżki dla personelu medycznego, na które szpitalowi zwyczajnie brakuje już środków. W ubiegłym roku przemyska jednostka miała najlepszy wśród szpitali wojewódzkich wynik finansowy. Po skorygowaniu zobowiązań o amortyzację lecznica była 4 mln zł na plusie. Tymczasem dziś, w połowie 2019 r. ma już 9 mln zł straty.

Czytaj w LEX: Zmiany w zakresie e-skierowań, harmonogramów oraz list oczekujących na udzielenie świadczenia opieki zdrowotnej >

Zostają tylko kredyty

Dlatego szpital wraz z zarządem województwa negocjuje udzielenie kredytu restrukturyzacyjnego. Pieniądze mają trafić do  wszystkich szpitali wojewódzkich.- Do tej pory tylko przemyska placówka nie korzystała z pożyczonych pieniędzy. Dwa tygodnie temu sejmik zgodził się na zabezpieczenie kredytu w wysokości 71 mln złotych - tłumaczy Maciej Kamiński, rzecznik prasowy szpitala. I informuje, że do czasu aż na konta szpitala wpłyną środki finansowe z banku, zawiesza on wypłatę nie tylko części wynagrodzeń ale i zapłatę faktur dostawcom leków.

Czytaj: Jest projekt wielkiej informatyzacji ochrony zdrowia>>
 

Podwyżki wynagrodzeń 2018 r.  dla lekarzy i pielęgniarek przewidziane nowelą ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty oraz rozporządzeniami ministra zdrowia były gwoździem do trumny szpitali. Zawsze te wojewódzkie lepiej radziły sobie finansowo, ale teraz i one nie są w stanie podołać. W szpitalach powiatowych sytuacja przedstawia się jeszcze gorzej. - My już 100 proc. kontraktu z NFZ wydajemy na wynagrodzenia. Nasz szpital już dawno nie kończył roku ze stratą. A 2019 zakończymy z co najmniej czteromilionowym zadłużeniem - mówi Jerzy Wielgolewski, dyrektor szpitala powiatowego w Makowie Mazowieckim.

Czytaj w LEX: RODO w ochronie zdrowia - przewodnik po zmianach w zakresie ochrony danych osobowych w placówkach medycznych >

A Józef Kurek, dyrektor szpitala powiatowego w Jaworznie i prezes Stowarzyszenia Szpitali Powiatowych Województwa Dolnośląskiego dodaje, że w takiej sytuacji finansowej jest wiele szpitali powiatowych. - Ja w zarządzanej jednostce jeszcze nie doszedłem do tego pułapu.  Kłopot polega na tym, że wynagrodzenia kadry medycznej rosną, ale już wartości kontraktu z NFZ pną się w górę w bardzo niewielkim stopniu - zaznacza dyrektor Kurek. Wprawdzie na początku 2019 r. minister Szumowski internę i chirurgię ogólną w szpitalach powiatowych w kwocie 350 mln zł, ale zdaniem dyrektorów szpitali to była kropla w morzu.

 

Nie ma na pochodne podwyżek

Jeszcze kilka lat temu zdziwienie wywołał fakt, że na wynagrodzenia szpitale wydają 80 proc. kontraktu z NFZ. Przez ostatni rok te procenty znacznie wzrosły. - Rząd wyznaczył wynagrodzenie zasadnicze lekarzy pracujących na etatach na poziomie 6700 zł. Na to zabezpieczył pieniądze w NFZ. Ale już zabrakło ich na pochodne podwyżek, czyli wynagrodzenia za dyżury. Dodatkowo przecież o podwyżki wystąpili lekarze pracujący na kontraktach, na które też szpitale same musiały znaleźć pieniądze - mówi dr Jerzy Gryglewicz, ekspert ds. ochrony zdrowia Uczelni Łazarskiego. Zaznacza jednocześnie, że podwyżki spowodowało zjawisko podkupowania sobie lekarzy przez szpitale. - Kadry brakuje i dyrektorzy kuszą lekarzy wyższymi wynagrodzeniami, bo za wszelką cenę nie chcą dopuścić do tego, aby oddział interny, chirurgii czy pediatrii został zamknięty, choć już i tak nie ma praktycznie szpitala powiatowego, w którym by do tego nie doszło - mówi Jerzy Gryglewicz.

20 tys. za pracę w weekend

Podkupowanie sobie lekarzy przez szpitale doprowadziło do tego, że są szpitale powiatowe we wschodniej Polsce, które są gotowe zapłacić anestezjologowi za dyżur 20 tys zł. Lekarz przyjeżdża na dyżur weekendowy i dostaje 250 zł za godzinę. Inna kwestia jest taka, że nie ma za dużo pracy podczas takiego weekendu, gdyż ordynatorzy nie planują wówczas zabiegów.

 -Jeśli rząd nie podejmie radykalnych kroków, szpitale czeka armagedon. Trzeba zmniejszyć liczbę łóżek szpitalnych bo są zbędne i więcej pacjentów leczyć w tańszych poradniach przyszpitalnych. Nie wszyscy potrzebują hospitalizacji. Poza tym musi się zmniejszyć liczba szpitali, a zwłaszcza tych powiatowych. Powinny się raczej stać zespołami pomocy doraźnej - podsumowuje Jerzy Gryglewicz. Takie właśnie tezy zawierał też raport NIK z maja 2019 r., który obliguje rząd do reform.