W ostatnich dniach odnotowywane są dobowe rekordy wykrytych przypadków koronawirusa w Polsce. Niestety, oscylują one już w granicach 2 tysięcy. Zwiększona wykrywalność jest zapewne także efektem tego, że laboratoria wykonują więcej testów, gdyż od września zaczęli je zlecać lekarze rodzinni. Według ostatnich danych, jakie opublikowało Ministerstwo Zdrowia, POZ-ty zleciły prawie 25 tysięcy testów.
Jednak nie tylko dobowa liczba wykrywanych przypadków świadczy o tym, że pandemia przybiera na sile. Obłożenie szpitali pacjentami z koronawirusem jest coraz większe. W całym kraju zajętych jest prawie 3,2 tys. łóżek, a pod respiratorami przebywa 219 osób. Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Krakowie ogłosił właśnie, że wstrzymuje przyjęcia chorych. Leczy pacjentów z koronawirusem w najcięższym stanie, a także te osoby, które mają potwierdzonego koronawirusa, ale i dodatkowo inne obciążające choroby - jak np. zawał.
– Na 260 łóżek - wszystkie są zajęte. Mamy 19 pacjentów pod respiratorami i 100 podłączonych do wspomagania tlenowego. Sytuacja jest dynamiczna - wskazuje Maria Włodkowska, rzecznik prasowy krakowskiego szpitala.
Kraków i Warszawa przepełnione
Szpital uniwersytecki, należy do placówek II stopnia, czyli specjalistycznych. Do I stopnia zalicza się zaś m.in. krakowski szpital im Stefana Żeromskiego, ale tam sytuacja nie jest lepsza. - Jest gorzej, niż było wiosną, bo trafia do nas więcej pacjentów z koronawirusem - mówi Beata Głąb-Bełtowicz, dyrektor szpitala.
Nie lepiej jest też w samej Warszawie. Na 330 przypadków zachorowań na koronawirusa wykrytych w ciągu ostatniej doby, 130 pochodzi ze stolicy. W Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Warszawie, gdzie jest ok. 100 łóżek covidowych, prawie wszystkie są zajęte.
-Chorzy z koronawirusem stanowią u nas 10-15 proc. wszystkich zachorowań, czyli niemało. Dodatkowo sprawę pogarsza fakt, że do szpitala trafiają osoby w naprawdę ciężkim stanie, leżą dłużej i robi się niedobór miejsc – mówi anonimowo lekarz - zakaźnik z warszawskiego szpitala.
Na Pomorzu nie ma gdzie wysłać pacjenta
Także na Pomorzu gwałtownie rośnie liczba chorych na koronawirusa, brakuje miejsc z respiratorami, a szpitale zmagają się z brakiem kadry. Ostatnio nawet marszałek województwa zorganizował spotkanie dla dyrektorów szpitali aby skoordynować ich pracę i zalecił dołożenie łóżek covidowych. Gwałtowny napływ pacjentów odnotował ostatnio szpital w Kartuzach. Jest szpitalem I stopnia referencyjności, co oznacza, że tam trafiają pacjenci z podejrzeniem koronawirusa. Tam też mają robiony test i czekają na jego wynik 24 godziny. Jeśli w tym czasie ich stan się pogorszy, a wynik testu będzie pozytywny, to pacjent powinien wówczas trafić do placówki o wyższym stopniu referencyjności w województwie. Z tym, że w ciągu kilku ostatnich dni brakowało miejsc w szpitalach specjalistycznych na Pomorzu. W efekcie jeden z pacjentów, podpięty pod respirator, został wysłany do szpitala w Poznaniu.
Przy takim obłożeniu pacjentami rośnie odpowiedzialność szpitali i może to mieć tragiczne w skutkach konsekwencje dla nich i dla pacjentów, którzy z braku miejsc, zaczną po prostu umierać. Zgodnie z ustawą o działalności leczniczej szpital ma obowiązek niezwłocznego przyjęcia pacjenta, jeżeli stan jego zdrowia ulega gwałtownemu pogorszeniu. Jeśli więc lekarz przyjmujący zakwalifikuje pacjenta jako przypadek pilny, szpital ma obowiązek hospitalizacji takiej osoby. W przypadku, gdy dany szpital nie może zapewnić takiej osobie wymaganej pomocy, z powodu przyczyn leżących po jego stronie, musi on wskazać pacjentowi inną placówkę, w której uzyska niezbędną pomoc. Tylko to może uchronić go przed odpowiedzialnością karną. Przyczynami, które leżą po stronie szpitala są m.in. brak odpowiedniej kadry, sprzętu czy też szczególna sytuacja zaistniała w związku z wystąpieniem siły wyższej..
Jesienna strategia walki z koronawirusem wprowadziła zmiany, zgodnie z którymi rząd zmniejszył liczbę szpitali jednoimiennych z 22 placówek, które działały w szczycie epidemii, i do jednego na dwa województwa oraz dostosował je do przyjmowania pacjentów z różnymi schorzeniami.
Wszystko przez to, że szpitale wykorzystywały wiosną maksymalnie do 25 proc. przygotowanych łóżek zakaźnych.