W Domu Pomocy Społecznej w Nowym Sączu przed kilkoma dniami wykryto ognisko koronawirusa. Personel tamtejszego DPS-u dzwonił do sprawującego nad nim pieczę lekarza rodzinnego z prośbą aby ten przyjechał i zdiagnozował pacjentów. Lekarz pierwszego kontaktu odmówił. Do DPS-u pojechała psychiatra z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Krakowie, przemianowanego na jednoimienny.
Nie mogą dodzwonić się do przychodni, wzywają pogotowie
-W tym DPS-ie byli pacjenci z chorobami psychicznymi i dlatego wysłaliśmy tam psychiatrę aby oceniła stan podopiecznych, ale nie jest przecież zadaniem lekarza pracującego w szpitalu jeżdżenie na wizyty domowe. Zrobienie triażu pacjentom leży w gestii opiekującego się nimi lekarza rodzinnego - mówi Stefan Bednarz, zastępca dyrektora ds. lecznictwa Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Krakowie
Czytaj w LEX: Nowe zasady kształcenia podyplomowego lekarzy >
Jednak nie tylko szpitale posyłają swoich lekarzy do pracy w terenie. Zespoły ratownictwa medycznego coraz częściej wyjeżdżają do osób, których życie i zdrowie nie jest zagrożone.
- Nasi dyspozytorzy też odbierają więcej telefonów od osób, które dzwonią po pomoc dlatego, że nie mogli dodzwonić się do przychodni rodzinnej albo potrzebują wystawienia recepty (tyle, że lekarz z pogotowia i tak nie świadczy takich usług). Informują o tym, że lekarz odmówił przyjęcia, oferując teleporadę, a ich np. boli brzuch - informuje Paulina Targoszewska, rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
Trudności z zapisem na szczepienie
Problem mają nie tylko obłożnie chorzy, ale też rodzice, którzy chcieliby zaszczepić dzieci.
- Miałem ostatnio pacjentkę z południowej części Warszawy, która przyszła z dzieckiem na szczepienie, bo jej przychodnia jest od początku izolacji zamknięta - mówi dr Paweł Grzesiowski, pediatra i immunolog z Warszawy.
Przeciąganie liny między lekarzami rodzinnymi a szpitalami, przerzucanie się odpowiedzialnością za pacjentów to problem znany od lat, a pandemia COVID-19 i czas izolacji jeszcze bardziej go obnażył. –To co się dzieje, to jest efekt zupełnie nie motywacyjnego wynagrodzenia lekarzy rodzinnych. Skoro dostają oni z NFZ co miesiąc te same pieniądze na pacjenta, niezależnie od tego czy udzielą mu pomocy czy nie, to ryczałty nie zachęcają ich do pracy - wskazuje dyrektor Bednarz
Dziś lekarz rodzinny może mieć pod opieką maksymalnie 2,5 tys. osób. NFZ wynagradza go stawką kapitacyjną, płacąc przychodni co miesiąc stałą kwotę. Niezależnie od tego czy pacjenci, spośród grona 2,5 tys. osób zapisanych na listę, zgłoszą się do rodzinnego po pomoc czy nie. Za każdego zapisanego przychodnia obecnie dostaje 164 zł i 16 gr. Mnożąc tę kwotę przez liczbę 2,5 tys. pacjentów, wychodzi ok. 410 tys. złotych rocznie. W lipcu 2020 r. stawka kapitacyjna wzrosła do 170 złotych. Z tego lekarz powinien utrzymać przychodnię, a w razie potrzeby - zlecić badania pacjentowi i za nie zapłacić.
Czytaj w LEX: Teleporady w POZ - jak prawidłowo realizować obowiązek? >
To Sanepid zaleca teleporady w pierwszej kolejności
Sami lekarze rodzinni podkreślają, że już nic nie będzie takie samo jak przed pandemią, bo wizyty w gabinecie będą reglamentowane, dostępne potrzebującym bezpośredniego badania - chociażby z racji tego, że trzeba oddzielać ludzi zdrowych, przychodzących po recepty, od tych z objawami choroby wirusowej. Takie zresztą są zalecenia Głównego Inspektora Sanitarnego na czas pandemii, który wskazał, że pacjentowi bez cech infekcji, zgłaszającemu chęć wizyty u lekarza, najpierw należy udzielić teleporady, a tylko w sytuacjach, kiedy jest to niezbędne, zainteresowany powinien zostać umówiony na konkretną godzinę do lekarza.
Tyle, że część przychodni zupełnie się zamknęła. Z czym nie zgadza się Rzecznik Praw Pacjenta, wskazując, że przychodnia nie może zamykać się na cztery spusty przed pacjentem, a umożliwić mu wejście do niej z zachowaniem reżimu sanitarno-epidemiologicznego.
Czytaj w LEX: Pacjenci w sieci – popularność tematyki związanej ze zdrowiem w polskim Internecie >
Lekarz musi być zawsze osobiście dostępny
- Pacjent może do nas wejść, ale powinien uzasadnić przyczynę tego wejścia rejestratorce. Natomiast zawsze w pierwszej kolejności preferujemy teleporady i jeśli one nie przyniosą spodziewanego efektu, pacjent jest zapraszany na wizytę. Nie jest jednak dopuszczalne, aby przychodnia była zupełnie zamknięta i żaden lekarz nie był w niej obecny. Jeśli kilku z nich udziela danego dnia teleporad, powinien być wyznaczony jeden do przyjęć osobistych pacjentów. U nas w przychodni tak to działa - to system dyżurów - wskazuje Magdalena Krajewska, lekarz rodzinny w trakcie specjalizacji z firmy „ Grupa Zdrowie” w Płońsku. Podkreśla też, że dużą rolę w systemie przyjmowania pacjentów odgrywają panie rejestratorki. - Kluczem jest komunikacja z pacjentem. Telefon powinien być odebrany, a pacjent dokładnie poinformowany o kolejnych krokach leczenia - dodaje dr Krajewska.
Czytaj w LEX: Zadania oraz nowe wzory deklaracji wyboru lekarza, pielęgniarki i położnej POZ >
Sami lekarze, w tym konsultant krajowa w dziedzinie medycyny rodzinnej Agnieszka Mastelarz- Migas, wskazują, że w ich środowisku są niestety takie osoby, które udzielają wyłącznie teleporad, ale jest to niedopuszczalne i takie zachowania trzeba piętnować, zgłaszać do NFZ. Są jednak lekarze rodzinni, którzy odpowiedzialnie podchodzą do swojej roli. Jeden z nich pomógł ostatnio pacjentce z Wielkopolski, która choruje na toczeń (choroba autoimmunologiczna). Miała objawy koronawirusa. Jej lekarz rodzinny tak się przejął trzydziestolatką, że zmobilizował sanepid do zrobienia kobiecie testu. Wyszedł pozytywny i pacjentka trafiła do izolatorium.
Ministerstwo Zdrowia w odpowiedzi na apele dyrektorów szpitali o tym, że medycyna rodzinna w czasie pandemii zawodzi, że lekarzy rodzinnych też trzeba włączyć w walkę z COVID-19, zapowiada, że tak uczyni. Waldemar Kraska, wiceminister zdrowia oświadczył kilka dni temu, że lekarze rodzinni będą przeprowadzać wywiady epidemiologiczne i zlecać testy na koronawirusa.
Zaś sami epidemiolodzy są sceptycznie nastawieni do teleporad- One stanowią całkowite wypaczenie telemedycyny, a dodam, że jestem świeżo po lekturze wytycznych konsultanta krajowego w tej kwestii – mówi prof. dr hab. Robert Flisiak, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych. I dodaje: - Uważam, że wydanie rozpoznania bez zobaczenia pacjenta to błąd w sztuce medycznej, który opóźnia proces diagnostyki.
Jako przykład podaje trywialny, jak mówi, wyrostek robaczkowy. – Lekarz POZ powinien po zbadaniu pacjenta skierować go na SOR chirurgiczny. Tymczasem słysząc o bólach brzucha, które od razu identyfikuje jako objaw COVID-19, kieruje go do szpitala zakaźnego. Do postawienia prawidłowej diagnozy mijają wtedy godziny, przez co może dojść do rozlania się wyrostka, zapalenia otrzewnej i w efekcie zgonu pacjenta. Dlatego będę skarżył każde fałszywe skierowanie do szpitala zakaźnego i w efekcie opóźnienie diagnostyki – podkreśla prof. Robert Flisiak.
Czytaj w LEX: Zasady zatrudniania w placówce medycznej lekarzy spoza UE >