Wydłuża się lista oficjalnych oraz formalnie jeszcze niezgłoszonych kandydatów na urząd prezydenta RP w przyszłorocznych wyborach. Choć ich termin nie został jeszcze ogłoszony i nie ruszyła kampania, to już jesteśmy świadkami prekampanii i bardziej lub mniej zawoalowanej agitacji. Budzi to wątpliwości z uwagi na uczestników prezydenckiego wyścigu – urzędników, ministrów i posłów.
- Generalnie w Polsce mamy problem z prekampanią, czyli rozpoczęciem działań agitacyjnych przed oficjalnym rozpoczęciem kampanii. Jeszcze formalnie niezgłoszeni kandydaci podejmują wtedy różne aktywności, z finansowania których nie będą musieli się rozliczyć. Bardzo często pokrywa się to z ich działalnością publiczną. Generalnie zwiększa to, w porównaniu do kontrkandydatów, szanse takich kandydatów na sukces w wyborach. Taki sposób działania może budzić wątpliwości pod kątem równości w wyborach rozumianej również jako równość szans osób ubiegających się o urząd – mówi serwisowi Prawo.pl Marcin Wolny, adwokat z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Czytaj również: Odrzucenie sprawozdania finansowego pozbawia partie ogromnych środków>>
Między urzędnikiem a politykiem – czy to jeszcze informacja, czy już promocja?
Zdaniem prof. Huberta Izdebskiego, prawnika, eksperta w dziedzinie samorządu terytorialnego i administracji publicznej, oddzielenie działalności urzędującego ministra i promowanie działalności ministerstwa jako takiego od działań stricte politycznych, nastawionych na promocję i propagandę ministra jako polityka, to jest kwestia dobrego obyczaju. - Gdy finalizowaliśmy prace nad biuletynem informacji publicznej w ramach prac nad projektem ustawy o dostępie do informacji publicznej, to BIP miał być źródłem informacji, a nie promocji. Dlatego staliśmy na stanowisku, że prowadzeniem biuletynu powinien zajmować się urzędnik, a nie dziennikarz z biura prasowego. Bo rola rzecznika prasowego jest inna. Jego zadaniem jest promowanie działań ministerstwa i tym sam ministra jako dobrego szefa ministerstwa. Dziś BIP-y nie są tym, czy miały być. BIP miał być całkowicie wyprany z promocji. Miał być miejscem informacji, a strona ministerialna miała być miejscem informowania o działalności ministra i ministerstwa – mówi serwisowi Prawo.pl prof. Hubert Izdebski. I dodaje: - Władza się promuje, trudno tylko powiedzieć, czy promuje się jako człowiek, czy jako minister. Nie wiadomo np., czy Instagram Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, na którym publikowane są wyłącznie jej uśmiechnięte zdjęcia, jest Instagramem jej jako Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, czy jako minister (jest jednak przedstawiona jako polityk, ministra rodziny, pracy i polityki społecznej).
Na podobny problem uwagę zwrócił Rzecznik Praw Obywatelskich w wystąpieniu do Krzysztofa Gawkowskiego wicepremiera i ministra cyfryzacji. Zaapelował w nim o przygotowanie projektu ustawy, w której uregulowano by zasady prowadzenia profili organów i urzędów administracji publicznej oraz innych instytucji publicznych w portalach społecznościowych, a także procedurę blokowania użytkowników i usuwania publikowanych przez nich informacji. Zdaniem rzecznika w wielu przypadkach zaciera się granica między profilem prywatnym prowadzonym przez osobę pełniącą funkcję publiczną a profilem urzędu, w którym ta osoba pełni funkcję.
Przed angażowaniem się osób publicznych w kampanię wyborczą przestrzega też Państwowa Komisja Wyborcza, która wczoraj opublikowała wyjaśnienia. Zwraca uwagę, że może to stanowić naruszenie przepisów prawa.
Jak podkreśla prof. Izdebski, zachowania urzędujących ministrów i promocja własnej osoby to jest kwestia granic. Co innego - jak twierdzi – formalna kampania, na czas której – od momentu, gdy taka osoba zostanie oficjalnym kandydatem – powinna wziąć urlop. – Praktyka jest taka, że faktyczne kampanie toczą się obecnie przez cały czas. Pytanie zatem, czy kandydaci biorą na ten czas urlop i czy w tym czasie wykonują swoje obowiązki, a jeśli wykonują – to, czy w tych oficjalnych dokumentach i działaniach, które podejmują, figurują jako minister, czy jako kandydat, choćby potencjalny. W kategoriach prawnych nikt nie zabroni prowadzenia Instagrama, ale nie może to być zawoalowana forma promowania kandydatury. Nie jest to bez znaczenia, bo z badań dotyczących wyborów samorządowych wynika, że tzw. inkumbent, czyli urzędujący wójt, burmistrz czy prezydent miasta ma około 20-procentową przewagę nad pozostałymi kandydatami przez sam tylko fakt, że piastuje urząd – podkreśla prof. Hubert Izdebski. I dodaje: - Georg Jellinek stwierdził kiedyś, że prawo to minimum moralności.
- W latach 2017-2018 strony rządowe zostały ujednolicone. Ma to swoje zalety, bo teoretycznie łatwiej jest się poruszać po takiej zunifikowanej stronie. Ministerstwa mają też dzięki temu mniejsze możliwości lansowania samych ministrów. Natomiast BIP nigdy nie był specjalnie czytelny. Od zarania był zbudowany w sposób dysfunkcjonalny. BIP trzeba zrobić na nowo - zauważa z kolei dr hab. Grzegorz Makowski z Fundacji im. Stefana Batorego i SGH.
Czytaj w LEX: Wizerunek polityka a kampania wyborcza > >
Cena promocyjna: 69 zł
|Cena regularna: 69 zł
|Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 48.3 zł
Służba cywilna a władza – gdzie te granice
Prof. Izdebski przyznaje, że wyjściem mógłby być kodeks dobrych praktyk, ale nie ma podstaw prawnych, żeby coś takie formalnie opracować. – Dobrze byłoby, żeby coś takiego ogłosiły organizacje pozarządowe sprawujące kontrolę społeczną, jak chociażby Fundacja im. Batorego czy Helsińska Fundacja Praw Człowieka – mówi. I zauważa, że u nas nie ma granic między służbą cywilną a stanowiskami politycznymi, jak w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech. – Przed laty było założenie, że będzie tylko jeden sekretarz stanu w ministerstwach, czyli osoba, która może być jednocześnie posłem lub senatorem, a więc, przyjmując angielskie rozumienie polityka, ma mandat od wyborców. Teraz tych sekretarzy jest po 4-5. Mamy rozmyte granice miedzy służbą cywilną a wyższymi stanowiskami w służbie cywilnej, bo wyższe stanowiska w służbie cywilnej też są w istocie polityczne. Natomiast w takiej np. Anglii w ministerstwie jest, obok oczywiście politycznego ministra i politycznego wiceministra, stały sekretarz, który jest w stanie przetrzymać nie jednego ministra w kolejnych rządach. U nas w ministerstwach powinny być tylko gabinety polityczne, a cała reszta, poza jednym sekretarzem stanu, powinna być służbą cywilną – mówi prof. Hubert Izdebski.
Czytaj również: RPO postuluje unormować ustawowo profile urzędów w mediach społecznościowych>>
Przepisy pozwalają patrzeć ministrom na ręce
Zdaniem prof. Grzegorza Makowskiego, jeśli chodzi o potencjalnych kandydatów, którzy zapowiedzieli swój udział w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, to ich sytuacja jest zróżnicowana. Przede wszystkim chodzi o to, czy są politykami, czy urzędnikami, czy też jednym i drugim. – Najmniej problematyczna jest sytuacja marszałka Sejmu i ministrów, którzy są politykami. Ich start w wyborach jest po prostu elementem ich kariery politycznej. Muszą tylko jakoś pogodzić to jednak ze swoimi funkcjami administracyjnymi – twierdzi prof. Makowski. Według niego problem zaangażowania się w kampanię wyborczą przy jednoczesnym pełnieniu funkcji administracyjnych jest nierozwiązywalny, podobnie zresztą jak i gdzie indziej na świecie. Wszędzie te pola na siebie zachodzą. Choć są państwa, które radzą sobie z tym lepiej niż my, na przykład Holandia czy Wielka Brytania. – Ale przede wszystkim to jest kwestia kultury politycznej i zwykłej, ludzkiej przyzwoitości. Co się dzieje, gdy jej zabraknie, widać było na przykładzie rządów PiS i Zjednoczonej Prawicy, która wszystkie kontrolowane przez siebie publiczne zasoby, jak Fundusz Sprawiedliwości czy Lasy Państwowe, wykorzystywała do budowania swojego potencjału politycznego, a nawet w kampaniach wyborczych, za co poniosła zresztą konsekwencje – podkreśla.
Prof. Makowski chwali przy tym decyzję Państwowej Komisji Wyborczej, która za nielegalne finansowanie kampanii z pieniędzy publicznych zabrała PiS subwencję. – Fundacja Batorego i Instytut Spraw Publicznych już dawno temu prowadziły monitoringi kampanii wyborczych i starały się uczulić PKW na zjawisko nadużywania zasobów państwowych, jako możliwą przesłankę karania komitetów wyborczych i partii. Ale wcześniej PKW nie brała pod uwagę informacji o przekazywanych jej naruszeniach. Dopiero teraz komisja rozszerzają interpretację przepisów prawa, wyszła poza samo analizowanie tabelek o wydatkach. I miała w mojej ocenie do tego prawo – mówi prof. Grzegorz Makowski.
Istnieją też przepisy, które pozwalają patrzeć na ręce ministrom prowadzącym kampanie wyborcze. – Wystarczy patrzeć, czy nie dopuszczają się przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków. Możliwe, że pojawią się zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia tego rodzaju przestępstwa w ramach tej kampanii. Tak jak stawia się zarzuty urzędnikom poprzedniej władzy za wykorzystywanie pikników 800+ do kampanii wyborczej. Jeśli podobne zachowania pojawią się teraz, zobaczymy co zrobi z tym prokuratura. To będzie swoisty test jej apolityczności – zauważa.
Sprawdź również książkę: Prawo konstytucyjne. Wybór aktów >>
Decyzja o starcie w wyborach prezydenckich to dla urzędnika bilet w jedną stronę
Zdaniem prof. Makowskiego, Karol Nawrocki jako prezes IPN jest w najtrudniejszej sytuacji z uwagi na art. 11 ust. 3 ustawy o IPN. Przepis ten stanowi, że prezes Instytutu Pamięci nie może należeć do partii politycznej, związku zawodowego ani prowadzić działalności publicznej niedającej się pogodzić z godnością jego urzędu. - On ewidentnie pozostaje w konflikcie interesów. Od momentu, gdy PiS wybrał go na kandydata na prezydenta i udzielił mu swojego partyjnego poparcia, Nawrocki w mojej ocenie łamie ten przepis. A konsekwencją tego jest wykorzystywanie zasobów instytucji państwowej do promowania własnej osoby w kampanii wyborczej na urząd prezydenta RP. W ten sposób komitet wyborczy pana Nawrockiego naraża się na te same konsekwencje, co komitet wyborczy PiS - mówi prof. Makowski.
W jego opinii, jeśli sam nie zrezygnuje, Sejm powinien go odwołać, bo ma ku temu jasne przesłanki. – Trzeba mieć tylko odwagę, tak jak miała PKW. Przepis jest wystarczająco pojemny, żeby go zastosować – mówi.
Według prof. Grzegorza Makowskiego, w przypadku pana Nawrockiego wzięcie urlopu niczego nie rozwiązuje. – No bo jak to? Jak pójdzie na urlop starać się o urząd prezydenta z poparciem i finansowaniem głównej partii opozycyjnej, to robi przecież czystą politykę. A jak mu się nie uda, to wróci do IPN i będzie znów, zwykłym „apolitycznym” urzędnikiem? Przecież to absurd. Decyzja o starcie w wyborach prezydenckich to bilet w jedną stronę dla urzędnika, który ma być neutralny politycznie, bo o tym jest też wspomniany przeze mnie przepis ustawy o IPN. Nie da się pogodzić z godnością urzędu, działalności stricte politycznej, którą w oczywisty sposób jest start w wyborach. Coś za coś – zaznacza prof. Makowski.
Czytaj również: RPO: Nabór na wyższe stanowiska służby cywilnej wymaga zmian>>
Zobacz w LEX: Termin wyborów na urząd Prezydenta RP > >
Działalność ministra jako ministra czy jako potencjalnego kandydata?
W ostatnich miesiącach głośno jest też o Agnieszce Dziemianowicz-Bąk, minister rodziny, pracy i polityki społecznej. I nie tyle w kontekście sondaży prezydenckich, w których oceniane są m.in. jej szanse, ile z uwagi na głośne propozycje, z którymi występuje. Wystarczy wspomnieć o zapowiedzi wprowadzenia pięciodniowego lub 35-godzinnego tygodnia pracy, tzw. rencie wdowiej czy ostatnio - wolnej Wigilii już od tego roku.
Zapytaliśmy Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej o to, czy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, obecnie minister rodziny, pracy i polityki społecznej, będzie kandydowała na urząd Prezydenta RP. - Decyzje dotyczące ewentualnego kandydowania w wyborach prezydenckich są osobistymi wyborami ministry Agnieszki Dziemianowicz-Bąk. Nie należą do kompetencji i pozostają poza zakresem działalności Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej – przekazał nam w resort.
- Osobistą decyzją ministry jest posiadanie chomika lub kota, ewentualnie kupno nowego Kitchen Aida – powiedział nam jeden z prawników, któremu pokazaliśmy odpowiedź MRPiPS.
Zapytaliśmy też ministerstwo o to, dlaczego ze stanowiska dyrektora Centralnego Instytutu Ochrony Pracy – Państwowego Instytutu Badawczego (CIOP-PIB) odwołany został dr hab. inż. Wiktor M. Zawieska. Chcieliśmy wiedzieć, w jakim trybie została wyłoniona na stanowisko dyrektora mgr Agnieszka Szczygielska. Jeśli był to konkurs, to poprosiliśmy o podanie szczegółowych informacji na jego temat, a jeśli powołanie – to o wskazanie, co przemawiało za tą konkretną kandydaturą oraz czy przy wyborze nowego dyrektora kierowano się wykształceniem (czyli posiadanym stopniem naukowym) i doświadczeniem, także w zarządzaniu ludźmi.
- Zmiana na stanowisku dyrektora CIOP-PIB została dokonana w ramach kompetencji ministra rodziny, pracy i polityki społecznej, zgodnie z obowiązującymi procedurami. Decyzja ta miała na celu dalszy rozwój Instytutu i dostosowanie jego działań do aktualnych wyzwań w obszarze bezpieczeństwa i higieny pracy – przekazało MRPiPS. Według resortu, p. mgr Agnieszka Szczygielska została powołana na stanowisko dyrektora na podstawie oceny jej kompetencji zawodowych oraz wiedzy oraz umiejętności, które uznano za kluczowe dla skutecznego kierowania Instytutem. Wybór ten był podyktowany troską o stabilność CIOP-PIB, z uwzględnieniem specyfiki działalności badawczej Instytutu. - Ministerstwo dokłada wszelkich starań, aby kierownicze stanowiska były obsadzane przez osoby spełniające najwyższe standardy kompetencji i predyspozycji do pełnienia takich funkcji – dodał resort.
W międzyczasie instytut przekazał w komunikacie (pisownia oryginalna): - Firmy stawiające na bezpieczeństwo i zdrowie pracowników zostały docenione: po raz kolejny Centralny Instytut Ochrony Pracy – Państwowy Instytut Badawczy (CIOP-PIB) wyróżnił przedsiębiorstwa, które wyznaczają najwyższe standardy w dziedzinie bezpieczeństwa i ochrony zdrowia pracowników. Gościem honorowym gali wręczenia prestiżowych Kart Liderów Bezpiecznej Pracy była Pani Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, ministra rodziny, pracy i polityki społecznej.
Czy to przypadek?
- Pełna hipokryzja. Nie można czekać ani jednego dnia, to dlaczego dwa miesiące czeka nasz projekt właśnie w tej samej sprawie. (...). Oczywiście bardzo dobry jest kierunek, żeby zmienić ten stan rzeczy, natomiast nie bądźcie hipokrytami co do tego, że naprawdę wam zależy na każdym dniu procedowania, bo okazuje się, że dwa miesiące można było czekać tylko po to, aby minister rodziny, pracy i polityki społecznej miała swoje trofeum prawdopodobnie do wyborów prezydenckich – grzmiał w środę, 27 listopada 2024 r., w Sejmie poseł Witold Tumanowicz podczas drugiego czytania rządowego projektu ustawy o zmianie ustawy – Kodeks pracy oraz niektórych innych ustaw (druk nr 762), wprowadzającego urlop macierzyński uzupełniający dla rodziców wcześniaków.
Tegoroczne nagrody im. Hanny Krahelskiej przyznawane za wybitne osiągnięcia w dziedzinie prewencji zagrożeń wypadkowych i zawodowych, nadzoru i kontroli przestrzegania prawa pracy, wynalazczości, projektowania i wdrażania bezpiecznych technik i technologii, a także popularyzacji prawa pracy i ochrony zdrowia pracujących, które wręczył Marcin Stanecki, główny inspektor pracy, nie uszły uwadze ZZ Związkowa Alternatywa. - Ze zdumieniem dowiedzieliśmy się, że nagrodę dostała m.in. ministra rodziny, pracy i polityki społecznej, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która torpeduje dialog społeczny, pisze ustawy na kolanie i skłóca pracowników pomocy społecznej – napisał przewodniczący Piotr Szumlewicz. Jak twierdzi, trudno zrozumieć, dlaczego szef PIP wręcza nagrodę szefowej resortu pracy. - Nowy rząd obiecywał nowe standardy w funkcjonowaniu instytucji państwowych, a tymczasem mamy wręczanie sobie nawzajem nagród przez ludzi obozu rządzącego – napisał dalej.
Czytaj również w LEX: Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej (pozycja konstytucyjna oraz wybrane zagadnienia z praktyki instytucjonalnej) > >
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Linki w tekście artykułu mogą odsyłać bezpośrednio do odpowiednich dokumentów w programie LEX. Aby móc przeglądać te dokumenty, konieczne jest zalogowanie się do programu. Dostęp do treści dokumentów w programie LEX jest zależny od posiadanych licencji.