Proces ruszył dwa lata temu. Według oskarżenia Lech F. zginął, bo G. nie był w stanie zwrócić mu wynoszącego kilkaset tysięcy złotych długu.
Podczas wtorkowego posiedzenia prokurator Zbigniew Grześkowiak wniósł o uznanie Jerzego G. za winnego zbrodni i wymierzenie mu kary 25 lat więzienia z zastrzeżeniem, że o warunkowe zwolnienie mógłby się on ubiegać dopiero po 20 latach.
Obrona domaga się uniewinnienia G., który od początku stanowczo zaprzecza, by miał coś wspólnego z zabójstwem. Razem z byłym prezydentem na ławie oskarżonych zasiadło też czterech mężczyzn, którzy mieli brać udział w zbrodni lub pomóc w przestępstwie.
Do zabójstwa doszło 17 sierpnia 2008 r. w lesie w Wymysłowie w powiecie będzińskim. Następnego dnia ciało Lecha F. znalazł grzybiarz. Ofiara przed śmiercią została skrępowana i pobita. Z przeprowadzonej sekcji wynikało, że F. zmarł wskutek wykrwawienia po ranach zadanych ostrym narzędziem, przypuszczalnie nożem.
Były prezydent Zabrza został zatrzymany i aresztowany w listopadzie 2009 r. Zdaniem prokuratury motywem zbrodni były nieporozumienia na tle finansowym. Jerzy G. pożyczył od Lecha F. 246 tys. zł. Z odsetkami miał mu zwrócić ok. 800 tys. zł. Oddanie takiej kwoty oznaczałoby dla G. bankructwo, motywem zbrodni był strach przed utratą życiowego dorobku - mówią prokuratorzy.
Sprawę udało się rozwikłać dzięki Tomaszowi L. Według oskarżenia był on pośrednikiem pomiędzy Jerzym G. a bandytami, którym zlecono obezwładnienie Lecha F. Z wyjaśnień L. wynika, że Jerzy G. zwabił F. do lasu w Wymysłowie, gdzie czekali już wspólnicy.
Tomasz L. jako jedyny odpowiada w procesie z wolnej stopy; jest oskarżony o pomoc w pozbawieniu wolności mężczyzny, który później został zabity. Według oskarżenia zawiózł sprawców na miejsce ustalone z G., ale w samej zbrodni nie uczestniczył i w przeciwieństwie do pozostałych oskarżonych zakładał, że chodzi tylko o zastraszenie F. W chwili dokonania zbrodni miał czekać przy drodze dojazdowej do lasu. O śmierci F. Tomasz L. miał się dowiedzieć dopiero podczas przesłuchania na policji.
Według prokuratury w rzeczywistości nie chodziło o zastraszenie, a Jerzy G. wraz ze wspólnikami od początku planowali zabójstwo. Sprawcy mieli rękawiczki i narzędzia zbrodni, nie mieli zakrytych twarzy, co umożliwiłoby F. ich rozpoznanie - wskazuje oskarżenie. Zdaniem śledczych tuż po zbrodni G. próbował zapewnić sobie alibi - pojechał do jednego z centrów handlowych, by zarejestrowała go kamera monitoringu, płacił tam również kartą kredytową.
Jerzy G. nie przyznaje się do popełnienia zbrodni, podobnie jak bracia Robert i Rafał T., którym przypisano współudział w zabójstwie. Kolejny oskarżony, Mariusz F., przyznał się do porwania Lecha F., ale do jego zamordowania już nie. Twierdzi, że po uprowadzeniu porywacze zostawili F. sam na sam z Jerzym G. Prokuratura nie daje wiary tym wyjaśnieniom. Tomaszowi L. za udzielenie pomocy przy pozbawieniu wolności grozi kara do pięciu lat więzienia, pozostałym - dożywocie.
W śledztwie przesłuchano ok. 80 świadków, dowodami w sprawie są także billingi Jerzego G. i współoskarżonych, prokuratura przyznaje jednak, że sprawa ma w dużej części charakter poszlakowy - nie wiadomo np., kto spośród oskarżonych zadał F. śmiertelne ciosy. Według zeznań jednego ze świadków, który siedział w celi z Robertem T., śmiertelne ciosy zadali Jerzy G. i Robert T.; Mariusz F. i Rafał T. mieli unieruchomić ofiarę.
Jerzy G. był prezydentem Zabrza w latach 2002-2006 z ramienia SLD. To nie pierwsza sprawa, w której usłyszał zarzuty, ale nigdy nie były one tak poważne. Jego kłopoty zaczęły się od pożyczek zaciągniętych, zanim jeszcze zaczął rządzić Zabrzem. Lech F. - syn byłej wspólniczki Jerzego G. - zarzucał prezydentowi, że pożyczał od niego pieniądze dwukrotnie: 20 tys. i 246 tys. zł. Tej drugiej kwoty G. - jak mówił - nigdy nie oddał.