W ponad 170-tysięcznym Bytomiu, na skutek prowadzonej eksploatacji górniczej i wieloletnich zaniedbań w remontach, od dawna walą się domy – z reguły przeznaczone do rozbiórki pustostany, których w mieście jest kilkadziesiąt. Niespełna dwa lata temu trzeba było wykwaterować kilkuset mieszkańców dzielnicy Karb, bo ich domy groziły zawaleniem.
W miniony piątek w mieście zawaliły się aż trzy opuszczone budynki. W reakcji samorząd i inspektor nadzoru budowlanego zlecili ponowną inwentaryzację budynków. 12 z nich wytypowano do niezwłocznej rozbiórki. Z tego 10 to obiekty należące do miasta, dwa pozostałe mają nieuregulowaną sytuację własnościową.
„Chcemy niezwłocznie przystąpić do procedur zmierzających do przeprowadzenia rozbiórki wytypowanych budynków, które mogą stwarzać zagrożenie" - powiedziała podczas czwartkowej konferencji prasowej powiatowa inspektor nadzoru budowlanego w Bytomiu Elżbieta Kwiecińska.
W przypadkach, gdy nie uda się skłonić właścicieli budynków do ich rozebrania, mają być podejmowane decyzje o tzw. wykonawstwie zastępczym, czyli zburzeniu obiektów za ich właściciela. Później można rościć zwrot kosztów takiej rozbiórki. W kolejnym etapie prac - w przyszłym roku - rozebranych będzie dalsze ok. 15 obiektów; ich lista będzie na bieżąco aktualizowana.
Szacuje się, że w Bytomiu jest ok. 60-70 grożących zawaleniem pustostanów. Głównym kryterium decydowania o terminie rozbiórki ma być stan techniczny budynków i zagrożenie, jakie stwarzają.
Prezydent Bytomia Damian Bartyla przyznał, że samorząd nie ma pieniędzy na rozebranie wszystkich grożących zawaleniem domów. Na takie cele w tegorocznym budżecie miasta przeznaczono zaledwie 100 tys. zł, z czego ponad dwie trzecie już wydano. Tymczasem rozbiórka jednego domu to koszt od kilkudziesięciu do nawet 300-400 tys. zł. Planowane są przesunięcia w budżecie. Miasto liczy też na pomoc Kompanii Węglowej, której kopalnia Bobrek-Centrum wydobywa węgiel pod miastem.
"W tym roku dysponujemy kwotą ok. 30 mln zł na działania związane z usuwaniem i zapobieganiem szkodom górniczym. Zamierzamy spisać ugodę z władzami miasta i partycypować w kosztach rozbiórki wytypowanych obiektów w zasięgu naszego obszaru górniczego. Chcielibyśmy w ciągu roku rozebrać 10-12 takich obiektów" - zadeklarował dyrektor kopalni Leonard Klabis.
Kopalnia ma zaangażować się w rozbiórki niezależnie od tego, czy stan danego budynku wynika bezpośrednio z eksploatacji górniczej czy nie. Klabis przypomniał, że po katastrofie budowlanej w dzielnicy Karb w połowie 2011 r. kopalnia zmieniła zasady wydobycia węgla pod miastem oraz sposób monitoringu i nadzoru nad budynkami w mieście.
Bytomskie domy na obszarze górniczym są obecnie pod kontrolą ekspertów z Głównego Instytutu Górnictwa oraz Instytutu Techniki Budowlanej. W ponad stu budynkach prowadzone są doraźne prace naprawcze i zabezpieczające, ponad 200 jest pod stałym nadzorem, a dalsze ponad 400 pod obserwacją.
Wydobycie węgla obecnie prowadzone jest wolniej, nie jest też skoncentrowane w jednym miejscu, by szkody na powierzchni były mniejsze. Pod bytomskim śródmieściem węgiel wydobywany jest tzw. metodą podsadzkową, czyli z wypełnianiem pustek po eksploatacji specjalną mieszaniną. To jedyna ściana wydobywcza w Kompanii Węglowej, która jest eksploatowana w ten sposób - znacznie droższy od wydobycia "na zawał". Kopalnia Bobrek-Centrum wydobywa ok. 7,5 tys. ton węgla na dobę, czyli niespełna 2 mln ton rocznie.
Wśród przyczyn walenia się domów władze miasta wymieniają wieloletnie zaniedbania w ich utrzymaniu, brak remontów, nieuregulowany stan prawny części z nich oraz dewastacje i kradzieże złomu - często elementów konstrukcyjnych budynków. Przyczyną zawalenia się trzech obiektów w miniony piątek było z reguły tzw. rozprężenie wiosenne - zniszczone dachy i ściany namokły od deszczu i topniejącego śniegu; nocą zamarzały, a w ciągu dnia ocieplały się. Konsekwencją było zapadanie się dachów, wewnętrznych stropów i wybrzuszanie się ścian.