Według ekspertów Instytutu Globalizacji, w przypadku e-myta opóźnień można było się spodziewać. Rozstrzygnięcie przetargu na system wielokrotnie przesuwano. Wykonawca miał jedynie 8 miesięcy na budowę infrastruktury od zera. Dlatego od początku należało się spodziewać, że projekt jest skazany na opóźnienia. – Termin wykonania systemu był nierealny. Na wdrażanie przedsięwzięcia potrzebny był co najmniej rok, więc należało rozważyć przedłużenie zakończenia wdrażania systemu o kilka miesięcy – uważa dr Tomasz Teluk, prezes Instytutu Globalizacji. – Polski projekt jest znacznie bardziej rozbudowany i skomplikowany, niż w sąsiednich krajach. W Austrii implementacja systemu trwała półtora roku – dodaje.

W opinii Instytutu należy wstrzymać się z oceną systemu ViaToll, do czasu, gdy będzie on funkcjonalny w stu procentach. Specyfika wdrażania systemów elektronicznego poboru opłat wymaga korekt i modyfikacji w początkowej fazie uruchamiania. Tak działo się we wszystkich krajach, gdzie wdrażano system emyta. W przypadku Polski można spodziewać się jednak wielu dodatkowych problemów. Biurokracja utrudnia stawianie bramownic. Nie ma jednolitych regulacji, a urzędnicy różnią się w interpretacji przepisów. Należy także brać pod uwagę obniżoną szczelność systemu. Inspekcja Transportu Drogowego nie otrzymała środków na dodatkowe etaty kontrolerskie (potrzeba około 500 kontrolerów, a będzie ich zaledwie kilkudziesięciu – odsuniętych od innych zadań).

– Wiele wskazuje na to, że TIR-y będą jeździć drogami za darmo, unikając opłat – niezależnie od tego, czy system jest w pełni funkcjonalny – ocenia Tomasz Teluk. Za biurokrację, chaos prawny i informacyjny zapłaci budżet państwa, czyli podatnicy. W związku z brakiem kontroli pływy z e-myta mogą okazać się niższe, niż pierwotnie zakładano. Ucierpi także branża transportowa, która nie może efektywnie zarządzać bieżącymi operacjami.

W przypadku, gdy ruch transportowy przeniesie się na boczne drogi, ucierpią także mieszkańcy mniejszych miejscowości. Zmniejszy się bezpieczeństwo ruchu na drogach lokalnych, stwarzając dodatkowe niebezpieczeństwa dla użytkowników szos i pieszych.

W tym przypadku winnymi nie będą kierowcy, których najczęściej obwiniają urzędnicy, nie wykonawca systemu, ale złe zarządzanie projektem ze strony GDDKiA i resortu infrastruktury – uważa Instytut Globalizacji.