Wyjątkowego pecha ma minister Zbigniew Ziobro. Wyznaczona w połowie lutego przez krakowski sąd rozprawa, w trakcie której szef resortu sprawiedliwości miał szansę wyjaśnić na jakiej podstawie nazwał prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego przestępcą, nie doszła do skutku. Minister nie mógł też skorzystać z możliwości przeproszenia powoda, czego ten się domaga, ponieważ na rozprawie nie pojawił się. Trzeba trafu, że akurat tego dnia premier wezwał go pilnie do Warszawy. Wprawdzie nie był to dzień posiedzeń rządu, ale może minister w swym usprawiedliwieniu dla sądu pomylił się, może było jakieś inne ważne posiedzenie. W każdym razie sąd do rozpatrywania sprawy nie przystąpił i wyznaczył następny termin na 2 kwietnia - komentuje Krzysztof Sobczak.
Nie wiadomo, czy sędzia skonsultował nowy termin z ministrem, czy po prostu wybrał dzień, kiedy akurat sala rozpraw jest wolna, a on nie ma innej wokandy. Jeśli tak było, to też nie wiadomo czy następna rozprawa dojdzie do skutku. No bo przecież premier znowu może zarządzić ważną naradę, może akurat zdarzyć się jakaś zagraniczna wizyta, minister będzie musiał polecieć na pilne konsultacje do Brukseli itp. Może też pojawić się pilna potrzeba zorganizowania konferencji prasowej, bo przecież minister niemal codziennie na jakiejś występuje. W ten sposób proces może trochę się pociągnąć, w efekcie czego zapomnimy o co poszło, a w każdym razie dramaturgia sporu nieco się rozmyje. Mówimy oczywiście tylko o obiektywnych, niezależnych od Zbigniewa Ziobro przyczynach absencji. Trudno przecież zakładać, że minister sprawiedliwości rozmyślnie nie przyszedł do sądu, a podana przyczyna jest tylko wymówką. Nikt lepiej jak minister nie wie jak poważną chorobą polskiego wymiaru sprawiedliwości jest przewlekłość postępowań. Procesy ciągną się latami, bywa że przed wyrokiem dochodzi do przedawnienia, a Trybunał w Strasburgu zasądził już polskim obywatelom szereg odszkodowań za zbyt długie oczekiwanie na sprawiedliwy wyrok. Jedną z najważniejszych przyczyn tego zjawiska jest, obok złej organizacji wymiaru sprawiedliwości, obstrukcja stosowana przez strony.
Typowy przebieg procesu w polskim sądzie to kolejne rozprawy, odraczane na kolejne terminy za kilka tygodni lub nawet miesięcy. A to pozwany (oskarżony) nie przyszedł, a to jego adwokat zachorował, biegłemu lub świadkowi też może coś się zdarzyć. Bywa też, że w aktach sprawy brakuje jakiegoś dokumentu, albo strony wnioskują o jakąś ekspertyzę lub powołanie dodatkowych świadków. Wszystko to dopuszczalne jest przez przepisy, od sądu tylko zależy, czy taki argument uzna. Praktyka pokazuje, że polscy sędziowie dość łatwo przyjmują tłumaczenia, których skutkiem musi być odraczanie rozpraw. Nie ma oczywiście podstaw do twierdzenia, że minister przedstawił w tym przypadku fałszywe usprawiedliwienie. On wie, jak często tego typu zabiegi są sztuczkami proceduralnymi, mającymi opóźnić zakończenie procesu, a może nawet uniemożliwić wydania wyroku. Trzeba uczciwie przyznać, że wśród wielu reform wprowadzanych przez resort ministra Ziobro są też takie, które mają dyscyplinować uczestników procesów.
Trudno zakładać, że minister sprawiedliwości sam chciałby się uciekać do tak nagannej praktyki. Na następny termin na pewno stawi się, no chyba żeby znowu coś państwowej wagi wypadło. Podobnie jak ktoś chory dzisiaj ponownie może zachorować za dwa czy trzy miesiące, a w takich odstępach zwykle sady wyznaczają kolejne rozprawy. Recydywy absencji, czy to z powodu choroby, czy „innych ważnych spraw” można by uniknąć, gdyby sąd wyznaczał kolejny termin za kilka dni, a nie tygodni czy miesięcy. Czy to nie jest możliwe? Jeszcze lepsze efekty byłyby do osiągnięcia, gdyby sędzia zamiast wyznaczać kolejny termin według sobie tylko znanych kryteriów, skonsultowałby to z chorowitym czy bardzo zajętym uczestnikiem procesu. Czy coś by się stało, gdyby sędzia spytał pozwanego Ziobro, kiedy on w najbliższych dwóch tygodniach ma wolny termin? Dostosowanie się do ministra wielkiej ujmy sądowi by nie przyniosło, a sprawiedliwości mogłoby się szybciej stać zadość. A przecież to jest najważniejsze. W wielu krajach obowiązują takie zasady, że na wstępnej rozprawie sędzia konsultuje ze stronami optymalny termin na przeprowadzenie procesu. Lepiej z góry uwzględnić jakieś zobowiązania prokuratora, adwokata, nawet oskarżonego, niż później odraczać kolejne rozprawy. Taka procedura bardzo by też ograniczyła nadużycia w tej dziedzinie. Może sprawa przeciwko ministrowi sprawiedliwości jest dobrą okazją do dyskusji na ten temat, a może nawet do wprowadzenia pewnych zmian w sądowej procedurze.
Krzysztof Sobczak