Wystarczy, że coś nowego wymyślą nad Tamizą albo „za wielką wodą”, a możemy być pewni, że wkrótce wynalazek ten (byle tylko nazwany był po angielsku) zawita nad Wisłę. Teraz na tapecie mamy „stalking”, czyli tzw. złośliwe nękanie. Ledwo co Sejm uchwalił nowelizację Kodeksu karnego i wprowadzenie doń stosownego przepisu, a już media (także te fachowe) pełne ochów i achów na temat angielskiego podrzutka. Anim nie konserwatywny staruszek wzdragający się przed adaptacją zagranicznych pomysłów legislacyjnych (byle dobrych i pasujących do naszej rzeczywistości), anim też przeciwnik penalizacji zachowań obejmowanych zakresem tego pojęcia. Nie mogę tylko nie zadać sobie pytania, po co sprawiliśmy sobie ten import, skoro obowiązujące u nas prawo od dawna przewidywało penalizację zawartych w owym „stalkingu” zachowań. Z tą tylko różnicą, że czyniło to za pomocą ogólnych norm syntetycznych, a nie rozbuchanej kazuistyki. Mówiąc więc słowami naszej narodowej epopei, „dawno już o tym wróble ćwierkały w oszmiańskim powiecie”. Czyż dla zwalczania występującego także u nas zjawiska uporczywego nękania (choć jest to raczej zjawisko marginalne) nie wystarczył nam przepis art. 190 k.k. (groźba karalna), art. 191 k.k. (zmuszanie), art. 193 k.k. (naruszenie miru domowego)? Czy nie mogły znaleźć tu zastosowania karne przepisy o obrazie, zniesławieniu, zniewadze czy naruszeniu nietykalności cielesnej? A w sytuacjach wyjątkowych czy nie można by sięgnąć do przepisów prawa cywilnego o ochronie dóbr osobistych? Po co nam cudzoziemski import? Czy naprawdę promotorzy tego pomysłu są przekonani (i zdają sobie sprawę z konsekwencji zrealizowania swego marzenia), że teraz trzy miliony Polaków (bo taką liczbę podaje się w uzasadnieniu projektu owej zmiany k.k.), którzy rzekomo byli ofiarami stalkingu, złoży doniesienia do prokuratury, a polskie sądy karne, które i tak uginają się pod natłokiem spraw, dostaną na Wielkanoc od zajączka w prezencie 3 mln nowych? A że kara ma wynosić do lat trzech, rozraduje się z tego zapewne i system penitencjarny, który, jak powszechnie wiadomo, od dawna cierpi na brak klienteli.
O cóż więc tak naprawdę chodzi? Czy o rozwiązanie poważnego i realnego problemu społecznego, czy o sygnał do obywateli (wyborców!), że władza nie ustaje w troskach o ich ochronę przed wrednymi stalkingowiczami? Czy nie mamy większych zmartwień?
A mamy, mamy! No chociażby traktowany serio problem pedofilii (gdzie też zaglądnęły anglosaskie nowinki – grooming), a gdzie z najnowszych przedsięwzięć legislacyjnych zdaje się wynikać, że walka z pedofilią pomyliła nam się trochę z walką z pedofilami. Albo i drugi kwiatuszek – narkomania, gdzie zanosi się na to, że problem skutecznego przeciwstawienia się temu poważnemu zjawisku chcemy rozwiązać poprzez „walkę z narkomanami”. Na własne uszy słyszałem, jak pewna wpływowa i znana z dobrego samopoczucia posłanka na sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka grzmiała, że czas już skończyć z tolerancją wobec narkomanów. Bojowe hasło „ćpuny za kraty” miałoby więc prowadzić na zwycięski bój z narkomanią, choć każdy, kto ma o zjawisku jakie takie pojęcie, wie, że nie tędy droga.
Kraków był miejscem narodzin wielu legend (smok wawelski, Wanda co nie chciała Niemca), w tym opowieści o malarzu Styce, który malował Matkę Boską na klęczkach. Podczas tego przedsięwzięcia malowana pojawiła mu się osobiście i karcącym głosem rzekła po polsku – Styka, ty mnie nie maluj na klęczkach, ty mnie maluj dobrze! Warto pamiętać o tym wydarzeniu.
Artykuł pochodzi w czasopisma "Palestra" nr 3-4/2011