Radca prawny Małgorzata Gut, w wolnych chwilach, a może głównie, doradzająca wicepremierowi Andrzejowi Lepperowi, złożyła „niemoralną propozycję” prezesowi KRUS. Ten jednak ją wydał. Nie wiadomo, czy z powodu posiadanych zasad moralnych, czy może dlatego, że wicepremier postanowił go zwolnić ze stanowiska. W każdym razie zrobiła się polityczna i medialna wrzawa. Politycy, jak zwykle w takich sytuacjach, postanowili sprawę zbagatelizować, w każdym razie wicepremier bronił doradczyni, a premier go specjalnie od tego nie odwodził.
Zapewne skończyłoby się jak w wielu takich przypadkach, gdyby nie energiczna akcja lubelskiej Okręgowej Izby Radców Prawnych. Okazało się, że samorząd ma wobec swojej członkini cały szereg zarzutów, które zamierza ocenić w postępowaniu dyscyplinarnym. Jak powiedzieli, tak zrobili. Sąd dyscyplinarny uznał, że ktoś, kto wprowadza w błąd organy wymiaru sprawiedliwości i narusza interesy swoich klientów, nie może być radcą prawnym. Pani Gut pozbawiona została na pięć lat prawa wykonywania zawodu radcy. Opinia publiczna przyjęła ten wyrok, nieprawomocny jeszcze (będzie odwołanie zainteresowanej) z wyraźną satysfakcją.
Rozpisujące się na ten temat media nie zwróciły jednak uwagi na dość istotny w tej historii szczegół. Otóż działająca tak pryncypialnie i szybko korporacja radcowska obudziła się jakby trochę późno. Zapowiedź represji pojawiła się już następnego dnia po prasowych publikacjach o próbie skorumpowania prezesa KRUS, a sama represja po następnych kilku dniach.
Pięknie, tylko dlaczego samorząd nie reagował wcześniej? Z kontekstu sprawy wynika, że lubelska izba radcowska od jakiegoś czasu wiedziała coś o przewinieniach mecenas Gut. Dlaczego czekała aż wybuchnie ogólnopolska afera, dlaczego nie podnosiła larum, gdy Andrzej Lepper mianował panią Gut swoim doradcą. Czy lubelscy radcowie bali się gniewu przywódcy Samoobrony, całej koalicji, a może tylko nie chcieli wywoływać zawsze trudnej kwestii dyscyplinowania jednego ze swoich kolegów?
Nie znamy tych motywów, ale pytania pozostają. Czy bardziej mamy tu do czynienia ze zdrowym odruchem oczyszczającym ze strony samorządu zawodowego, czy raczej z wielokrotnie krytykowaną skłonnością korporacji do tuszowania występków swoich członków?
Zapewne skończyłoby się jak w wielu takich przypadkach, gdyby nie energiczna akcja lubelskiej Okręgowej Izby Radców Prawnych. Okazało się, że samorząd ma wobec swojej członkini cały szereg zarzutów, które zamierza ocenić w postępowaniu dyscyplinarnym. Jak powiedzieli, tak zrobili. Sąd dyscyplinarny uznał, że ktoś, kto wprowadza w błąd organy wymiaru sprawiedliwości i narusza interesy swoich klientów, nie może być radcą prawnym. Pani Gut pozbawiona została na pięć lat prawa wykonywania zawodu radcy. Opinia publiczna przyjęła ten wyrok, nieprawomocny jeszcze (będzie odwołanie zainteresowanej) z wyraźną satysfakcją.
Rozpisujące się na ten temat media nie zwróciły jednak uwagi na dość istotny w tej historii szczegół. Otóż działająca tak pryncypialnie i szybko korporacja radcowska obudziła się jakby trochę późno. Zapowiedź represji pojawiła się już następnego dnia po prasowych publikacjach o próbie skorumpowania prezesa KRUS, a sama represja po następnych kilku dniach.
Pięknie, tylko dlaczego samorząd nie reagował wcześniej? Z kontekstu sprawy wynika, że lubelska izba radcowska od jakiegoś czasu wiedziała coś o przewinieniach mecenas Gut. Dlaczego czekała aż wybuchnie ogólnopolska afera, dlaczego nie podnosiła larum, gdy Andrzej Lepper mianował panią Gut swoim doradcą. Czy lubelscy radcowie bali się gniewu przywódcy Samoobrony, całej koalicji, a może tylko nie chcieli wywoływać zawsze trudnej kwestii dyscyplinowania jednego ze swoich kolegów?
Nie znamy tych motywów, ale pytania pozostają. Czy bardziej mamy tu do czynienia ze zdrowym odruchem oczyszczającym ze strony samorządu zawodowego, czy raczej z wielokrotnie krytykowaną skłonnością korporacji do tuszowania występków swoich członków?