Sądy te pozostaną, ale ze zmianami, które obniżą koszty ich funkcjonowania i przyśpieszą postępowanie - zapowiedział minister. Projektowane zmiany przewidują m.in., że podejrzani w tym trybie już przed prokuratorem będą mogli poddać się karze, a nie dopiero na rozprawie sądowej, jak jest obecnie. Nie będzie także konieczny obrońca, a zatrzymanie sprawcy przestępstwa nie będzie obligatoryjne.
Jak poinformował Zbigniew Ćwiąkalski, projektodawcy sądów 24-godzinnych zapowiadali, że rocznie w tym trybie będzie sądzonych 100-150 tys. spraw. Tymczasem w ubiegłym roku - od marca, kiedy sądy te zaczęły obowiązywać - osądziły tylko 37 tys. spraw. Obowiązkowa obrona z urzędu kosztowała 20 mln zł, choć oskarżeni często sami stwierdzali, że obrońcy im nie potrzeba, bo się przyznają do winy. Jednak ustawa o sądach 24-godzinnych nie pozwalała tu na żadną elastyczność – obrońca był obowiązkowy, więc państwo płaciło. Bardzo kosztowny był także obowiązek zatrzymania i doprowadzenia sprawcy przed sąd. Według policji dodatkowe koszty związane zatrzymaniem podejrzanych wyniosły średnio 600 zł na jedną osobę.
Jednak koronnym argumentem za tym, by z sądami 24-godzinnymi coś zrobić, jest problem chuligaństwa. To właśnie walka z tym niedobrym zjawiskiem była punktem wyjścia i najważniejszym argumentem za wprowadzeniem tych specjalnych sądów. Były minister Zbigniew Ziobro i jego współpracownicy roztaczali taką właśnie wizję, że szybkie sądy sprawnie i bez zbędnej zwłoki sprawiedliwie osądzą wszelkiej maści chuliganów, pseudokibiców itp. Tymczasem, jak się okazuje, chuligaństwo było przedmiotem tylko mniej niż 1 proc. wszystkich spraw rozpatrywanych przez sądy 24-godzinne. Reszta to przeważnie pijani kierowcy, a wśród tych szczególnie dużo pijanych rowerzystów. Szumnie wprowadzane spec-sądy okazały się trybunałami na drobnych wioskowych pijaczków, których trzeba oczywiście przywoływać do porządku, ale nie takim kosztem.