Z grupowego dochodzenia odszkodowania wycofała się właśnie grupa powodzian, mieszkańców podkrakowskiego Bieżanowa Starego i Złocienia zrzeszonych w komitecie Dolina Serafy. – Sześć razy byliśmy zalewani w tym roku z winy urzędników, zapaliliśmy się więc do pozwu zbiorowego, ale widzimy, że jest dla nas zbyt ryzykowny – mówi Anna Mroczek, ich przedstawicielka, z zawodu ekonomistka. – Obawiamy się zwłaszcza kosztów ekspertyz i analiz, które sąd może zarządzić, a ta procedura nie przewiduje zwolnień z kosztów sądowych.
W Krakowie jest inna grupa: poszkodowanych otwarciem śluzy na zbiorniku na Dłubni, niewielkim, ale, jak się okazuje, groźnym lewym dopływie Wisły, zalanych w jednej z późniejszych tegorocznych lokalnych powodzi. – Największą trudność sprawia ustalenie jednakowego zryczałtowanego żądania. Jeżeli mam klienta, który swoją szkodę oszacował na 77 tys. zł, i dwóch, którzy szacują swoje na 60 tys. zł, to nie mogą żądać więcej niż po 60 tys. zł. Sąd nie zasądzi bowiem ponad szkodę. Ten trzeci musi zatem zrezygnować z 17 tys. zł – wskazuje Marcin Kosiorkiewicz, krakowski adwokat, który prowadzi (organizuje) tę sprawę.
Zdaniem Dominika Gałkowskiego, adwokata z kancelarii Kubas, Kos, Gaertner, która za tydzień ma złożyć pozew ponad 20 powodzian z Sandomierza, wymóg zryczałtowania roszczenia jest niepotrzebną przeszkodą.
W postępowaniu grupowym jest więcej kwestii formalnych niż w zwykłej sprawie, więc najpierw sąd, a później pełnomocnicy pozwanego będą się na nich koncentrować i szukać potknięć prawników powoda. Dlatego sprawa taka wymaga od nich daleko idącej staranności - mówi Paweł Pietkiewicz - adwokat z kancelarii Cameron McKenna.
Więcej: Rzeczpospolita
O tym, że pozwy zbiorowe nie są popularne pisze także "Metro". Dziennik przypomina, że mija miesiąc od wejścia w życie ustawy, a do sądów wpłynęło zaledwie osiem pozwów, z czego dwa, złożone przez więźniów.
Przoduje Sąd Okręgowy w Warszawie, gdzie złożono trzy pozwy. Jedna ze spraw dotyczy ustalenia winnych tegorocznej powodzi w Piasecznie. Do rozprawy może nie dojść, ponieważ powód nie wskazał wysokości odszkodowania.
Inny pozew złożono przeciwko Ministerstwu Zdrowia. 378 osób żąda 75 mln zł odszkodowania za zarażenie w PRL-u i w latach 90. żółtaczką. Chorym na hemofilię podawano bowiem preparaty z wirusem wywołującym zapalenie wątroby. Sprawa była już w sądzie, ale poszkodowani wycofali pozwy indywidualne i złożyli jeden - zbiorowy.
Trzeci, stołeczny przypadek to grupa 10 mieszkańców Pragi, która żąda uwłaszczenia na ogródkach działkowych.
We Wrocławiu do sądu wpłynęły dwie sprawy dotyczące spółdzielni mieszkaniowych. Jedna z nich zostanie zwrócona, bo podpisały się pod nią 4 osoby, a musi minimum 10. Podobny przypadek zanotowano w Szczecinie.
Nikłe zainteresowanie nie martwi Ministerstwa Sprawiedliwości, które nie przewidywało wielu takich spraw. Poza tym minęło zbyt mało czasu i tego typu pozwów będzie przybywać - pisze "Metro".
Pryska mit pozwów zbiorowych
Miały być batem na urzędników i nieuczciwe firmy. Dochodzenie roszczeń okazuje się jednak trudne. Wiele pozwów grupowych nigdy do sądu nie trafi. Juz teraz autorzy niektórych z nich wycofują. W postępowaniu grupowym jest więcej kwestii formalnych niż w zwykłej sprawie, więc sprawa taka wymaga od uczestników daleko idącej staranności - mówi Paweł Pietkiewicz - adwokat z kancelarii Cameron McKenna.