Lech Kaczyński odniósł się do spekulacji niektórych mediów, że Polak skazany w Wielkiej Brytanii na dożywocie za gwałt ze szczególnym okrucieństwem mógłby być ułaskawiony przez głowę naszego państwa. - Nie ułaskawiam gwałcicieli – miał powiedzieć Prezydent. Taki wariant, czyli ewentualny akt łaski pojawił się w związku z zasadą zagwarantowaną przez polski sąd, który zdecydował o wydaniu oskarżonego do Wielkiej Brytanii, że w razie wyroku skazującego odbywać on go będzie w Polsce. Jeszcze na to za wcześnie, ponieważ sprawa w Wielkiej Brytanii czekana apelację, w której rozstrzygniecie może być inne. Proces ma poszlakowy charakter, więc wyrok nie jest taki oczywisty. Ale to problem brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości.
W Polsce ta sprawa ma inny wymiar, a nawet ma ich kilka. Pierwszy to oczekiwanie przez opinię publiczną prawa łaski i jej odmowa, zanim jeszcze proces się zakończył. Zarówno dziennikarze, którzy o tym piszą (i ich czytelnicy) jak i Prezydent znają sprawę tylko z fragmentarycznych przekazów, ale pierwsi już wiedzą, że akt łaski powinien być, a drugi z góry rozstrzyga, że nie będzie. W jednym i drugim przypadku jest to nieprofesjonalne. Szczególnie od głowy państwa można oczekiwać bardziej wyważonego stosunku do takich spraw, wypowiadania się po zapoznaniu się z dokumentami, rozważeniu różnych aspektów problemu. Choćby takiego: jak polska opinia zareagowałby, gdyby np. Brytyjczyk skazany w Polsce za jakieś przestępstwo, po przekazaniu do ojczyzny został natychmiast zwolniony.
Drugi wymiar sprawy ma socjologiczno – psychologiczny charakter. Polska opinia publiczna jest dość rygorystyczna w stosunku do przestępczości i przestępców, w większości jesteśmy za surowym prawem i ostrymi formami karania. Wszystkie te firmowane przez Zbigniewa Ziobro zmiany w prawie karnym, bardzo zaostrzające nasz kodeks, cieszyły się uznaniem większości opinii, podobnie jak sam autor. Tak samo np. teraz stymulowana ze Strasburga batalia o uporządkowanie polityki wobec instytucji aresztu tymczasowego, to też działanie pod prąd opinii. Potwierdzają to liczne badania. Jednak badania naukowe pokazują też coś innego. Otóż jesteśmy tak bardzo represywni w odniesieniu do zjawiska przestępczości w ogóle i do przestępców, których nie znamy. Gdy problem dotyczy kogoś z naszych bliskich lub znajomych, to w cale nie jesteśmy zwolennikami ani surowych przepisów ani wysokich wyroków ferowanych za nie przez sądy.
Jak to się ma do tej polsko – brytyjskiej sprawy? Generalnie gwałt, a jeszcze bardziej ze szczególnym okrucieństwem, uważany jest w Polsce za jedno z najbardziej odrażających przestępstw, za które oczekujemy surowych kar. Tak uważamy generalnie, jako społeczeństwo. Jeśli jednak oskarżonym jest ktoś z naszej rodziny, sąsiadów lub znajomych, zaczynamy widzieć sporo okoliczności łagodzących. Przecież to taki sympatyczny chłopak, mówi sąsiadom „dzień dobry”, a może ofiara go sprowokowała, ba, może to nawet on jest ofiarą jakiegoś spisku. Takie myślenie uruchamiają ci sami ludzie, którzy w innych okolicznościach wypowiadali się za zaostrzaniem prawa i surowym karaniem wszelkich dewiantów. Większość polskiej opinii publicznej tak właśnie zachowuje się w odniesieniu do sprawy tego Polaka skazanego w Wielkiej Brytanii. Wprawdzie chodzi o ten brzydki gwałt, ale to nasz chłopak i do tego sprawiający tak dobre wrażenie. Więc ta represywna opinia publiczna staje w jego obronie. Nie znając szczegółów uznaje, że jest niewinny i oczekuje, że jak tylko będzie okazja, to prezydent go ułaskawi.