Podczas zorganizowanej w końcu marca przez Polskie Stowarzyszenie Prawników Przedsiębiorstw i Wydawnictwo Wolters Kluwer konferencji, prof. Stelmach przekonywał uczestniczących w niej prawników, że warto zrobić wszystko, by ze sprawą nie iść do sądu. - Co z tego że w końcu wygram proces, jeśli nastąpi to po kilku latach? Jeśli to jest spór o wielomilionowy podatek, albo o wysoką należność, to w tym czasie firma może przecież zbankrutować. A do tego jakie będą koszty takiego postępowania - mówi prof. Stelmach. I dodaje, że negocjacje są opłacalne choćby z tego powodu, że z reguły trwają krócej. - Proces sądowy o zniesienie współwłasności budynku może trwać nawet kilkanaście lat. W drodze umiejętnie poprowadzonych negocjacji można to przeprowadzić znacznie szybciej - dodaje.
O konieczności zwiększenia roli negocjacji w rozwiązywaniu sporów prawnych świadczą statystyki. W Polsce na jednego sędziego przypada blisko 5 tys. mieszkańców. Dla porównania w USA jeden sędzia "obsługuje" prawie 10 tysięcy obywateli. Rocznie wpływa do amerykańskich sądów około 18 milionów spraw, które kwalifikują się do rozstrzygnięcia w ramach procesu cywilnego. W Polsce jest to blisko 1,3 mln spraw procesowych. Innymi słowy, jeden na siedemnastu Amerykanów wnosi pozew w postępowaniu cywilnym; w Polsce – jeden na trzydziestu – choć uwzględniając, że przygniatająca większość to pozwy w postępowaniu nakazowym lub upominawczym, liczbę tę należałoby odpowiednio zmniejszyć. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż w USA jest – proporcjonalnie – o połowę mniej sędziów niż w Polsce, to sędzia amerykański radzi sobie co najmniej z czterokrotnie większą liczbą spraw niż sędziowie polscy. Mimo to średni czas trwania procesu cywilnego w Polsce to ponad dwa lata, a w USA – 11 miesięcy.
Odpowiedzią na pytanie, jak to możliwe, jest m.in. obserwacja, że w USA tylko niewielka część spraw faktycznie kończy się procesem. Wedle różnych szacunków, między 65 a 90 proc. z nich nie wychodzi poza stadium pozwu. Sprawy te kończą się ugodą. W Wielkiej Brytanii do ugody dochodzi w 40–50 proc. przypadków. W Niemczech odsetek ten jest dużo niższy (około 10 proc.). W Polsce – choć brak dokładnych danych – nie wykracza on zapewne poza parę procent.
Zdaniem prof. Stelmacha najważniejsze jest przekonanie zainteresowanych, że lepsze efekty mogą osiągnąć dzięki rozmowie i wspólnemu poszukiwaniu optymalnych rozwiązań. W tych poszukiwaniach pomocni mogą być prawnicy.
Rozmowa z prof. Jerzym Stelmachem, prawnikiem i filozofem z Uniwersytetu Jagiellońskiego
Krzysztof Sobczak: Czy rzeczywiście polscy prawnicy obawiają się negocjacji? Nie lubią?
Prof. Jerzy Stelmach: Rzeczywiście obserwuję takie zjawisko
Z czego to wynika?
Najważniejszą przyczyną są obowiązujące wciąż w naszym zawodzie schematy działania. To wynika z obowiązującego w naszym kraju, ale też w dużej części Europy, kontynentalnego, pozytywistycznego systemu prawa. W tym systemie obowiązuje bardzo ścisłe przypisanie ról, co nie zachęca zbytnio do uczenia się czegoś nowego, a tym bardziej improwizowania. Tak nasi prawnicy zostali przygotowani do wykonywania swojego zawodu. To jest przede wszystkim przyzwyczajenie do posługiwania się procedurą i prawem materialnym, bezpośrednio obowiązującym. To też pragnienie posiadania gwarancji pewności, bo przy takich założeniach oni wiedzą jak się zachować, pewne działania stają się przewidywalne. Gdy składa się pozew, gdy odpowiada się na pozew strony przeciwnej, to są z góry zaprojektowane działania, przy których można przewidzieć, co się dalej stanie. Oczywiście, nie możemy wiedzieć wszystkiego, ale generalnie poruszamy się w uporządkowanym świecie, w zdeterminowanym porządku.
Brak tego porządku odstrasza od negocjacji, czy innych alternatywnych sposobów rozwiązywania sporów?
W przypadku negocjacji przechodzi się wręcz na przeciwległy biegun. Wcześniej mamy jeszcze arbitraż i mediacje, ale w tych formach jest jeszcze ktoś, kto za ten proces odpowiada, kto organizuje tę przestrzeń, np. arbiter, czy mediator. W negocjacjach jest tak, że siadamy do stołu i rozmawiamy, tak długo aż osiągniemy jakiś kompromis. Ale to przecież nie jest tak, że w negocjacjach nie ma żadnych reguł.
Pewne reguły są, ale ja wolałbym, by było ich jak najmniej. Trzeba dla negocjacji przyjąć pewne zasady, ale im mniej reguł tym bardziej burzliwe, ale też dające większe szanse na efekt negocjacje. A więc bardziej udane.
Czy lansowane przez pana modele są tymi regułami, w oparciu o które należy prowadzić negocjacje?
Modele negocjacyjne nie są jakimś naszym odkryciem. To są raczej elementy zrekonstruowane, wynikające z typowych dla prawników sposobów argumentacji. Prawnicy tak pracują, nawet jeśli nie znają tych modeli. Niestety czasem robią to źle, bo mieszają elementy tych struktur myślowych. To nie jest nasz pomysł, tak naprawdę jest. Każdy z nas na co dzień spotyka się z takimi sytuacjami, że zderza się np. zasada słuszności z zasadą efektywności ekonomicznej. Będę efektywny i skuteczny w sowim działaniu, ale naruszę jakąś normę postępowania. Albo spełnię tę normę, ale nie osiągnę zamierzonego celu. Stale mamy z tym do czynienia, a negocjacje jeszcze bardziej ten problem uwydatniają.
Jak można zachęcać prawników do podejmowania negocjacji, czyli jeszcze mało popularnej formy działania?
To już się dzieje. Coraz więcej się mówi o alternatywnych sposobach rozwiązywania konfliktów. Nie tylko w Polsce, to także coraz ważniejszy problem dyskutowany na forum Unii Europejskiej. Mimo, że nasz kontynent, ukształtowany przez civil law nie jest do tego doktrynalnie przygotowany, to staje się to faktem. Faktem jest też, że prawnicy są do tego coraz lepiej przygotowywani. Wprawdzie uniwersytety nadal kształcą według systemu pozytywistycznego, ale nawet na wydziałach prawa są już zajęcia z negocjacji i mediacji, nie mówiąc już o wielu innych miejscach, w których można się tego uczyć. Ale przybywa też prawników, którzy tę metodę rozwiązywania sporów umieszczają w swojej ofercie. Oczywiście, takim prawnikiem negocjacyjnym może być ktoś, kto nie ma obaw przed tą formą współpracy z klientem i z przeciwnikiem.
Czy uzasadnione jest takie dzielenie prawników na negocjacyjnych i nie negocjacyjnych? Czy prawnik nie powinien po prostu być przygotowany do różnych form działania, zależnie od potrzeb?
To jest kapitalny problem dla naszego zawodu. Od zawsze istniała taka kategoria prawnika sądowego, który specjalizuje się w prowadzeniu sporów przed sądami. To jest oczywiście przeciwieństwo negocjacji, ale z tego wynika, że są prawnicy "niesądowi", czyli bardziej otwarci na dyskusję, szukający rozwiązania problemu w rozmowach z klientami i ich przeciwnikami. Tak działało wielu prawników nawet wtedy, gdy jeszcze nie było mowy o negocjacjach czy mediacjach. Wydaje mi się, że zawsze istniał taki naturalny podział. Ale rzeczywiście nie można tego traktować tak całkowicie rozłącznie, bo prawnik musi być przygotowany na różne sytuacje i umieć zastosować różne warianty działania.
A co preferuje rynek? Dla których usług rynek będzie się bardziej rozwijał?
Ja jestem przekonany, że dla tych prawników, którzy będą umiejętnie stosować dla swoich klientów formę negocjacji. Nie ma na to jeszcze zbyt wielu twardych dowodów, ale rynek usług prawnych musi się rozwijać w tym kierunku. To jest obiektywny i niezależny od naszych nastawień trend. Ze statystyk wynika, że my w Polsce mamy jeden z najgorszych w Europie wskaźników dotyczących dostępu do wymiaru sprawiedliwości i do usług prawnych. Procesy przecież u nas trwają bardzo długo, a więc jeśli można je skrócić, albo całkiem ominąć i rozwiązać spór inaczej, to dlaczego z tego nie korzystać? To są naturalne warunki dla rozwoju alternatywnych form rozwiązywania konfliktów, a odpowiednio przygotowani prawnicy mogą tę przestrzeń zagospodarowywać.
Wywiad ukazał się w miesięczniku "Kancelaria" 5/2011