Kończy się kadencja ławników sądowych, do 30 czerwca można zgłaszać do rad gmin kandydatury na te ważne i odpowiedzialne funkcje. Wróci zapewne przy tej okazji dyskusja o zasadności utrzymywania tej instytucji, będziemy też bez wątpienia świadkami licznych ciekawych ale i gorszących scen. Tak właśnie było cztery lata temu. Kto zapomniał, będzie mógł sobie pamięć odświeżyć. Wystarczy tylko przez najbliższe parę tygodni czytać gazety.
Ławnicy ludowi to relikt, jaki został w wymiarze sprawiedliwości po poprzednim systemie. Wszystko wtedy miało być ludowe, we wszelkich organach państwowych zasiadać mieli przedstawiciele ludu pracującego miast i wsi. Błędem byłoby jednak wiązać tę instytucję tylko z polskim realnym socjalizmem. Zasiadający w sądach ławnicy to wielowiekowa tradycja, a w wielu krajach, np. w USA, ława przysięgłych wciąż jest jedną z podstaw wymiaru sprawiedliwości. To ona decyduje, czy oskarżony jest winien.
Jednak porównywanie roli polskich ławników do ich amerykańskich kolegów byłoby grubym nadużyciem. Chociaż nie należy zapominać, że formalnie mają oni uprawnienia identyczne jak zawodowi sędziowie. Znane są nawet przypadki, kiedy ławnicy przegłosowali sędziego i to oni zadecydowali o wyroku. Jednak niezbyt liczne, a normą jest raczej bierne uczestnictwo czynnika społecznego w rozprawach.
Stąd w trakcie kończącej się właśnie kadencji pojawiły się opinie, że może należałoby instytucję ławnika zlikwidować. Była nawet mowa o pracach nad projektem zmian w ustawie o sądach powszechnych, które spowodowałyby, że w sprawach mniejszej wagi sądziliby pojedynczy sędziowie, a w poważniejszych, gdzie skład sądu musi być wieloosobowy, tylko zawodowi. Nie miejsce tu na rozwijanie dyskusji o zasadności tego pomysłu, chociaż może bardziej racjonalne byłoby poszukiwanie sposobów na ożywienie tej instytucji niż jej likwidowanie. Ale tak, czy siak, projekt nie nabrał jeszcze takiego biegu, by stać się prawem, więc ławników na kolejną kadencję będziemy wybierać.
Tu warto przypomnieć, że poważnym asumptem, obok argumentów wymienionych wyżej, do planowania zniesienia instytucji ławnika, były wydarzenia, jakie miały miejsce w trakcie poprzednich ich wyborów. Otóż partie mające swoich reprezentantów radach gmin potraktowały funkcje ławników jako łupy wyborcze. Nie dlatego, że tak doceniają rangę wymiaru sprawiedliwości i bardzo im zależy, by wyroki ferowali najlepsi z najlepszych. Przyczyną takiego zainteresowania kadrami dla sądów były diety, jakie ławnicy otrzymują za udział w rozprawach. Żadne kokosy, ale kilkaset złotych taki ławnik może miesięcznie zarobić.
To nie posada w Orlenie, jakiejś rządowej agencji, czy choćby w KRUS-ie, ale zawsze coś, czym polityk gminnego szczebla może odwdzięczyć się swoim partyjnym kolegom, albo pomóc rodzinie. Stąd prawdziwe wojny toczyły się pomiędzy klubami w radach o to, czyj kandydat przejdzie. I dochodziło do skandali, gdy funkcje ławników powierzane były osobom zupełnie do tego nie przygotowanym, a często wręcz nie spełniającym nawet podstawowych kryteriów, jak np. niekaralność. Obowiązywał klucz partyjny i koniec. Publicyści w mediach trochę ponarzekali, niektórzy prezesi sądów próbowali protestować, ale niewiele wskórali. Politycy, czy to w Sejmie, czy w najmniejszej gminnej radzie, uważają się za władzę, która wszystko może.
Wiele wskazuje na to, że właśnie czeka nas podobny spektakl. Zapewne ożywi on raz jeszcze dyskusję o zasadności utrzymywania instytucji ławnika. A może należałoby tylko zmienić sposób ich wyłaniania?