"Dzisiejszym głosowaniem europosłowie znieśli bariery w leczeniu. Otwieramy rodzaj strefy Schengen dla pacjentów. Dyrektywa jasno określa przysługujące każdemu prawa w kwestii zwrotu kosztów czy potrzeby wstępnej autoryzacji. Każdemu ubezpieczonemu Polakowi przysługuje zwrot kosztów do wysokości kwoty przewidzianej w krajowym koszyku świadczeń gwarantowanych" - powiedziała europosłanka Elżbieta Łukacijewska (PO), członek komisji zdrowia PE.
Dyrektywa, jak zapewnia Komisja Europejska, ma przede wszystkim ułatwić Europejczykom równy dostęp do opieki zdrowotnej zarówno publicznej, jak i prywatnej na terenie innego państwa UE, ustalając przejrzyste zasady zwrotu kosztów. Jest skierowana szczególnie do osób z rzadkimi chorobami, którzy mają kłopot ze specjalistyczną opieką w swoim kraju zamieszkania.
Dyrektywa przewiduje zwrot kosztów leczenia do poziomu gwarantowanego w kraju ubezpieczenia, a jeśli kwota jest niższa, zwrot faktycznie poniesionych kosztów. Jeśli leczenie jest droższe, to różnicę musi pokryć pacjent z własnej kieszeni, co oznacza, że Polacy będą musieli w wielu przypadkach dopłacać.
Zmiana w porównaniu z obecnie obowiązującymi przepisami unijnymi polega na tym, że pacjent nie będzie musiał udowadniać konieczności skorzystania z usługi medycznej za granicą (np. z powodu zbyt długich kolejek osób oczekujących na zabieg w kraju), jeśli w grę nie wchodzi hospitalizacja - wyjaśniali dziennikarzom eksperci KE.
Wcześniejsza zgoda NFZ będzie wymagana w przypadku leczenia szpitalnego, już od jednej nocy szpitalnej. Wszelka inna forma leczenia nie będzie wymagała wcześniejszej autoryzacji NFZ, pod warunkiem, że jest ona objęta tzw. koszykiem świadczeń gwarantowanych.
Łukacijewska wyjaśniła, że jeśli państwo członkowskie nie zezwala pacjentom na specjalistyczne leczenie na poziomie krajowym, "niniejsza dyrektywa nie tworzy żadnego nowego prawa pacjentom do otrzymania takiego leczenia za granicą oraz do otrzymania zwrotu kosztów". Wyjątek stanowią przypadki osób z rzadkimi chorobami, ale tu też wymagana jest wcześniejsza zgoda NFZ na leczenie.
Europosłowie PO głosowali za dyrektywą, choć w ramach prac Rady UE minister zdrowia Ewa Kopacz głosowała w czerwcu 2010 roku przeciw, obok ministrów z Portugalii, Austrii i Rumunii. Zarówno Łukacijewska, jak i eksperci Komisji Europejskiej dali jednak do zrozumienia, że obawy tych państw były "przesadzone".
"Sama organizacja i zarządzenie krajowymi systemami zabezpieczeń społecznych nie jest objęte nowym unijnym prawem i pozostanie w kompetencji państw członkowskich" - powiedziała europosłanka.
Minister Kopacz tłumaczyła sprzeciw Polski obawą o nadmierne obciążenia finansowe. "Przyjęcie dyrektywy w takim kształcie powoduje, że każdy, kto będzie miał ochotę pójść do prywatnego gabinetu, niekoniecznie raz w tygodniu, ale nawet co drugi dzień, będzie nakładał obowiązek na płatnika (NFZ) zwrotu kosztów leczenia" - mówiła w czerwcu Kopacz.
KE zapewnia, że nawet po wejściu w życie dyrektywy obsługa leczenia za granicą to tylko około 1 proc. całego budżetu publicznej opieki zdrowotnej w UE. Dziś to około 10 mld euro, a po wejściu w życie dyrektywy koszty wzrosną o około 30 mln euro rocznie.
Obecnie tylko 1 proc. Europejczyków korzysta ze służby zdrowia za granicą, włączając w to nagłe przypadki, np. wypadki narciarzy. Obecnie najczęściej z leczenia za granicą korzystają osoby mieszkające blisko granicy, pochodzące z małych krajów, przebywające w regionach turystycznych albo osoby cierpiące na rzadkie choroby. Według badań Eurobarometru 4 proc. Polaków zadeklarowało, że leczyło się w innym kraju członkowskim (dane z 2006 r.). Nowa dyrektywa gwarantuje te same prawa wszystkim obywatelem państw Unii Europejskiej.
Inne korzyści dla pacjentów z dyrektywy to wzajemne uznawanie recept. Mają być tak napisane, by każdy farmaceuta w UE mógł je odczytać i wydać odpowiedni lek. Ale, tak jak w przypadku leczenia, za leki najpierw zapłaci pacjent, a potem dopiero dostanie zwrot w wysokości gwarantowanej jego ubezpieczeniem w kraju.
Inga Czerny (PAP)