Rosja konsekwentnie, a może lepiej powiedzieć uparcie, nie chce wycofać się nałożonego ponad rok temu embarga na polskie mięso. Nie pomagają prośby, polityczne naciski, nie przyniosło dotąd efektu weto na negocjacje Unia Europejska – Rosja. Bez skutku pozostają także kolejne rozmowy unijnych komisarzy z rosyjskimi ministrami. Mocarstwo (byłe?) ciągle jest nieugięte w zamiarze dania Polsce nauczki.

Oczywiście, nigdzie nie padają takie słowa, nikt nie mówi o żadnej blokadzie ani o politycznych jej motywach. Po prostu polskie mięso nie spełnia norm zawartych w rosyjskich przepisach sanitarnych. Takie jest prawo i ministrowie, a nawet prezydent nic nie mogą poradzić na to, że weterynarze polskiego mięsa do naszych sąsiadów wpuszczać nie chcą.

Nic nowego pod słońcem, historia ekonomiczna zna wiele przykładów podobnego wykorzystywania przepisów, szczególnie sanitarnych, do blokowania niechcianego importu lub eksportu. Dawno wprawdzie nie słyszeliśmy w naszej części świata o pryszczycy, prawdziwej albo znalezionej na potrzebę chwili, ale i tak weterynaria zna wiele powodów, dla których można handel mięsem i innymi produktami zwierzęcymi zahamować.

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nie tylko w tej dziedzinie i nie tylko w Rosji, wykorzystuje się prawo do rozwiązywania problemów ekonomicznej natury. Nie kto inny jak Polska całkiem niedawno przegrała proces przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości o akcyzę od używanych samochodów, wyższą od kupowanych w krajach UE niż w Polsce. Jeśli ten przypadek nie wydaje się bardzo podobny do rosyjskiego embarga na mięso, to kolejny proces, który nas czeka, dotyczy sprawy „wypisz, wymaluj” jak ta z mięsem.

Otóż Komisja Europejska ma Polsce za złe zmuszanie nabywców używanych samochodów, które posiadają ważne badanie techniczne z jednego z krajów UE, do ponownego zgłaszania ich do przeglądu w naszym kraju. Zdaniem Komisji to forma restrykcji, mająca zniechęcać do kupowania starych samochodów za granicą. Polski rząd się broni, twierdząc m.in., że w różnych krajach różne są wymagania techniczne. Brzmi to jednak dość słabo, szczególnie jeśli pamięta się wszystkie wcześniejsze pomysły, zrealizowane, jak akcyza, i tylko planowane, zmierzające przede wszystkim do tego, by ograniczyć napływ do Polski starych samochodów.

Poza dyskusją jest, że w cywilizowanych państwach potrzebne są zarówno dobre przepisy sanitarne jak i techniczne. Jesteśmy również za tym, by odpowiednie służby twardo stały na straży ich przestrzegania. Nie brzmi jednak przekonywująco argument, że kraj nadrabiający dopiero duże zapóźnienie techniczne i wyraźnie nie radzący sobie z problematyką bezpieczeństwa na drogach, nauczy resztę Europy warunków, jakie spełniać powinny pojazdy. Podobnie można by spytać rosyjskie służby sanitarne, jak sobie radzą z nadzorem nad własnymi zakładami przetwórczymi, skoro Europę chcą uczyć higieny.

Oczywiście, nie ma co pytać, bo ani o standardy czystości, ani o wymogi techniczne tu nie chodzi. To dwa bardzo do siebie podobne przykłady wykorzystywania prawa do rozwiązywania problemów, których podstawą jest ekonomia lub polityka.

Polski przypadek znajdzie się wkrótce przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości i wiele wskazuje na to, że dostaniemy tam nauczkę podobną do tej z akcyzą. Rosja do Unii nie należy, więc rosyjskiego embarga niestety nie da się w taki sposób zakończyć. Wbrew temu, co mówi prezydent Putin, jego motywy są polityczne, więc politycy muszą sobie z tym jakoś poradzić.

Krzysztof Sobczak