Rząd przyjął projekt nowelizacji Kodeksu karnego. Na tyle dużą, że premier Jarosław Kaczyński mówi wręcz o nowym kodeksie. Mniejsza o nazwę, faktem jest, że po kilkunastu miesiącach pracy urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości przygotowali projekt rzeczywiście idący bardzo daleko. Najważniejsze proponowane przez nich zmiany, to znaczne zaostrzenie kar za wiele przestępstw.
Skierowanie projektu do sejmu na pewno ożywi dyskusję o metodach zwalczania przestępczości. Rządząca obecnie ekipa polityczna konsekwentnie uważa, że tylko represje i wysokie kary mogą położyć tamę łamaniu prawa. Minister Zbigniew Ziobro i jego współpracownicy twierdzą, że mają wszelkie dowody na działanie takiego mechanizmu. I przywołują najczęściej przykład amerykański. Ich zdaniem w Nowym Jorku spada przestępczość, ponieważ obowiązuje tam surowe prawo, na podstawie którego sądy ferują wysokie wyroki. To tylko częściowa prawda, ponieważ zwolennicy tej teorii nie dodają, że stosujący surowe kary stan Nowy Jork ma ciągle bardzo złe statystyki pod tym względem. Tymczasem sąsiedni stan Massachusetts, ma dużo mniejszą przestępczość, podczas gdy prawo jest tam znacznie łagodniejsze. Nie wyjaśniają też, na czym polega ten fenomen, że znany z drakońskiego prawa i stosowania kary śmierci Texas ciągle nie może sobie poradzić z rosnącą przestępczością, podczas gdy Oregon bez kary śmierci i z łagodnym prawem, jest oazą spokoju.
Minister i jego pomocnicy nie mówią o tym, bo być może musieliby się chwilę zastanowić, czy są jakieś przyczyny tych zjawisk. Gdyby uczciwie poszukali odpowiedzi na to pytanie, to dowiedzieliby się, że Texas boryka się z niekontrolowanym napływem imigrantów z Meksyku, a Oregon to terytorium zasiedlone kiedyś przez emigrantów ze Skandynawii. Czy te fakty mają ze sobą związek? Czy wpływają na stan społecznej moralności? Czy wreszcie są jakieś czynniki, poza policyjną pałką i śmierdzącym więzieniem, które mogą wpływać na poziom przestępczości?
Zdaniem autorów tych zmian, nie. I dlatego z takim uporem przywracają oni do prawa karnego standardy z lat 50-tych. Do tego robią to w czasie gdy przestępczość w Polsce spada. Tu od razu trzeba zaznaczyć, że w żaden sposób nie można tego wiązać z działalnością obecnego rządu. Spadek trwa od początku tego wieku, a przyczyną są zmiany demograficzne (mniej mężczyzn w wieku 15 – 25 lat, którzy są najbardziej kryminogenną grupą), spadek bezrobocia, dość masowa emigracja (też młodych ludzi), dobra (unijna) ochrona wschodniej granicy.
Jeśli pozytywne procesy, jakie obserwujemy obecnie w Polsce i w Europie będą nadal postępować, zmniejszać się będzie także przestępczość, chociaż raczej nie do zera.
Wprowadzane przez Zbigniewa Ziobro surowe kary skutkować będą raczej bardziej wzrostem więziennej populacji, niż poprawą społecznej moralności. Na to trzeba bardziej złożonych zabiegów (np. resocjalizacji, która minister nazywa „lipą”) i żmudnej, wieloletniej pracy. To nie w stylu ministra, bo on jest szeryfem, który strzela szybko, a potem sprawdza, czy były powody. Skutki jego obecnej twórczości ocenić można będzie za parę lat, kiedy prawdopodobnie już kto inny będzie w Polsce rządził. O ile jednak rząd dość łatwo zmienić, to usunięcie skutków złego prawa może trochę potrwać.
Można oczywiście spytać, czy nie dałoby się zatrzymać zmian, które przyniosą więcej strat niż korzyści. Przecież większość ekspertów od prawa karnego krytykuje tę reformę. Odpowiedź brzmi: nie można. Ten rząd nie będzie słuchał profesorów, adwokatów, sędziów, dziennikarzy czy innych „wykształciuchów”. Oni wiedzą lepiej i mają przekonanie, że robią to dla dobra publicznego i z poparciem opinii społecznej. Co do tego ostatniego to nawet mają sporo racji. Rzeczywiście, większość społeczeństwa chce nie tylko zaostrzenia prawa ale także przywrócenia kary śmierci. Tylko czy problemy, o których większość z nas ma niewielkie pojęcie, powinniśmy rozstrzygać w trybie ludowego głosowania?