Będą wyższe kary porządkowe w sądach. Za naruszenie powagi, spokoju na sali sądowej, ale także za nie stawienie się na rozprawę. Zgodnie z uchwaloną niedawno przez Sejm i czekającą już tylko na podpis Prezydenta nowelizacją kodeksu postępowania karnego, za nieusprawiedliwioną nieobecność na rozprawie świadek, biegły albo tłumacz zapłaci nawet 10 tysięcy złotych kary. W kolejnej nowelizacji przygotowanej w Ministerstwie Sprawiedliwości proponuje się także nakładanie wysokich kar pieniężnych (do 20 tys. zł) na adwokatów opuszczających bez usprawiedliwienia rozprawy sądowe.
Zaostrzanie odpowiedzialności akurat w tej dziedzinie ma swoje uzasadnienie. Nie od dziś wiadomo, że nieobecności kolejnych uczestników procesu na rozprawach skutecznie wydłużają postępowanie, bywa że w nieskończoność lub do przedawnienia. Uprawnione nieraz wydają się podejrzenia, że to cyniczna gra strony, której nie zależy na szybkim wyroku.
Świadome tego zjawiska Ministerstwo Sprawiedliwości zaprojektowało szereg zmian, zarówno w procedurze karnej jak i cywilnej, które mają tej patologii przeciwdziałać.
Czy będą skuteczne to się okaże, bo wiadomo, że nie sama litera prawa ma tu znaczenie. Ważna jest także codzienna praktyka i konsekwencja sędziów, a także ogólna atmosfera braku tolerancji dla takich praktyk. A z tym nie będzie łatwo, jeśli sam minister sprawiedliwości dał kilka tygodni temu zły przykład, nie stawiając się na pierwszą rozprawę w procesie wytoczonym mu przez prezydenta Krakowa. Na szczęście na drugą przyszedł i przyjął ugodę, więc jakoś się rozeszło. Trudniej będzie z inną, popularną zarówno w polityce jak i w wymiarze sprawiedliwości osobą.
Oskarżony o wysypywanie cudzego zboża z wagonów Andrzej L. na pierwszą rozprawę w swoim procesie nie przyszedł, ponieważ akurat miał jakieś spotkanie z rolnikami. Przed drugą zapowiadał, że „jak Bóg da”, to może przyjdzie, ale uśmiechał się przy tym do kamer, jak swego czasu ten pan z reklamy piwa bezalkoholowego. No i „Bóg nie dał”, było ważne głosowanie w Sejmie, więc oskarżony nie stawił się przed oblicze sądu. Uzasadnienia wygłoszonego na tę okoliczność przez obrończynię Andrzeja L. lepiej nie przytaczać, bo obraża ono zdrowy rozsądek. Dziwne, że jakoś nie rusza to jeszcze palestry.
No i tu możemy wrócić do początku naszych rozważań, ponieważ zirytowany tą sytuacją i bezsilny sąd zwrócił się o pomoc do premiera. Tak się bowiem składa, że oskarżony (i karany już w innych procesach) Andrzej L. jest zastępcą szefa rządu. Sąd, który wyznaczył kolejną rozprawę na 4 czerwca liczy na to, że szef zasugeruje swojemu podwładnemu, ze w państwie prawa obywatele powinni stawiać się na wezwania organów wymiaru sprawiedliwości. W razie gdyby Andrzej L. przewidywał ewentualne trudności ze stawiennictwem z uwagi na „ważne sprawy państwowe”, premier mógłby zareagować według wzoru z reklamy piwa bezalkoholowego.
Sąd zwrócił się też o wsparcie w tej sprawie do marszałka sejmu Marka Jurka, co jednak w świetle jego późniejszej dymisji, stało się bezprzedmiotowe. Sąd nie zwrócił się, ale mógłby poprosić o pomoc także swojego bezpośredniego szefa, czyli ministra sprawiedliwości. Sędzia na pewno słyszał jego emocjonalne wystąpienie nawołujące posłów do uchylenia immunitetu pewnej posłance z opozycji. Głównym argumentem ministra było to, że politycy nie powinni być przez wymiar sprawiedliwości traktowani inaczej niż zwykli obywatele. Gdyby minister został poproszony przez sąd, na pewno zechciałby te święte słowa wcielić w życie i nakłoniłby Andrzeja L. do stawienia się przed Temidą.
A swoją drogą to ciekawe, czy jak już zmieniony kodeks wejdzie w życie, to jakiś kolejny sąd, przed którym nie pojawi się Andrzej L., będzie mógł wymierzyć mu 10-tysięczną grzywnę?