Trudno spamiętać, ile to już razy od 2001 roku zmieniano ustawę Prawo o ustroju sądów powszechnych. Ministrów Sprawiedliwości w tym czasie też już mieliśmy kilku. Wszyscy oni deklarowali chęć dokonania niesłychanie korzystnych zmian, zaś każda partia polityczna będąca w opozycji demonstrowała prawdziwą troskę o stan polskiego wymiaru sprawiedliwości. W ogólnonarodowej dyskusji na temat ułomności polskiej Temidy oczywiście brali i biorą udział sami sędziowie. Panuje jednak dość rozpowszechnione przekonanie, że jesteśmy grupą korporacyjną dbającą wyłącznie o własne interesy, dlatego nasz głos w ogólnym gwarze jest słabo słyszalny.
Nieskuteczne lekarstwa
Często zmieniane pomysły na funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości oraz częsta zmiana jego struktur organizacyjnych nie usprawnia funkcjonowania sądów, a raczej przysparza problemów i kosztów. Jednym z takich przykładów jest właściwość sądów. Błędem było powierzenie sędziom orzekania w sprawach wykroczeń. Obniża to rangę urzędu i powoduje zalew sprawami nie dającymi intelektualnej satysfakcji. Jeżeli nawet przyjąć, ze sprawy te - ze względu na argumenty podnoszone przez konstytucjonalistów - trzeba zostawić w sądach, to powinni orzekać w nich referendarze z prawem zaskarżania ich orzeczeń do sądu. Sądy nie muszą też prowadzić rejestru wszystkich podmiotów gospodarczych. Nadmiernie rozszerzona w związku ze zmianami ustrojowymi kognicja powinna być ograniczona, jeśli chcemy, aby prawo obywatela do sądu było prawem realnym, a nie pustą, blankietową normą. Natychmiastowej zmiany wymagają też uregulowania dotyczące zakresu czynności sędziego. Jeśli nasz urząd kiedykolwiek ma być koroną zawodów prawniczych, sędzia powinien zajmować się wyłącznie wymiarem sprawiedliwości, a nie dziesiątkami czynności, które może wykonać ktoś inny.
Wydziały grodzkie w sądach rejonowych, które miały być receptą na zalew drobnych spraw dających się szybko załatwić przy uproszczonej procedurze, zostały zlikwidowane. Likwidowano też niektóre sądy, aby większość z nich utworzyć na nowo. Przykładem mogą być sądy okręgowe w Koninie, Przemyślu i Sieradzu, a przykładem kuriozalnym sąd okręgowy w Ostrołęce, który zlikwidowano w lipcu i odtworzono w październiku tego samego roku. Nie uratowały nas nawet osławione sądy 24-godzinne. Kolejne diagnozy i lekarstwa okazują się nieskuteczne, tymczasem stan pacjenta gwałtownie się pogarsza. Jaki zatem jest obecnie stan polskiego sądownictwa i co należy zrobić, aby go poprawić?
Zbyt duże obciążenie, za mała elitarność
W 2008 r. do sądów wpłynęło około 11 mln spraw. Wpływ ten miało opanować około 10 tys. sędziów, z czego wynika, że każdy z nich powinien w ciągu roku załatwić blisko tysiąc spraw. Bałamutne są twierdzenia, że realne obciążenie sędziego nie jest tak duże, gdyż większość z tych spraw to sprawy drobne, dające się załatwić w krótkim czasie i przy niewielkim nakładzie sił. Już samo stwierdzenie prawomocności w kilkuset sprawach rocznie, którego musi dokonać sędzia, angażuje go niepotrzebnie w czynności nie mające nic wspólnego z orzekaniem. Argument, że są to sprawy drobne, powinien przemawiać za wprowadzeniem rozwiązań ustawowych, które pozwoliłyby załatwiać te sprawy referendarzom, przy możliwości złożenia środka odwoławczego od ich rozstrzygnięć do sądu.
Osobnym problemem jest nierównomierne obciążenie pracą w poszczególnych jednostkach. W małych sądach, gdzie nie przekracza ono stu równocześnie powierzonych sędziemu spraw, nasz urząd można sprawować należycie. Natomiast w wielkich miastach sędzia ma w swoim referacie bardzo często 300, 400 i więcej spraw. Zgodnie z par. 8 Zbioru Zasad Etyki Zawodowej Sędziów oraz przepisami Prawa o ustroju sądów powszechnych zobowiązani jesteśmy do bezzwłocznego podejmowania czynności w każdej z nich. Przy sądzeniu dwa razy w tygodniu jest to oczywiście niemożliwe, dlatego połowa z tych spraw po kilku miesiącach kwalifikuje się do skutecznej skargi na przewlekłość postępowania. W przypadku jej stwierdzenia powstaje domniemanie, że wina leży po stronie sędziego. Takie jest też społeczne odczucie. Przy kolejnej planowanej nowelizacji ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych koniecznie jest więc wprowadzenie zapisu wiążącego ilość zadań przydzielanych sędziemu z realną możliwością ich terminowego wykonania.
Mamy zatem za szeroką kognicję, zakres obowiązków nie zawsze odpowiadający roli, jaką powinniśmy pełnić w państwie prawa, oraz nierównomierne obciążenie ilością spraw. Zbyt szeroki zakres obowiązków spowodował, że przez kilka lat liczba sędziów ciągle rosła. Dziś jest nas zbyt dużo, by urząd był naprawdę elitarny, a co za tym idzie atrakcyjny finansowo. Kto zatem i co powinien zrobić, aby wreszcie sądy pracowały sprawnie ku zadowoleniu obywateli i sędziów?
Potrzeba spójnej strategii
Poprawa kondycji wymiaru sprawiedliwości niewątpliwie leży w kompetencjach rządu, który - ponosząc przecież polityczną odpowiedzialność za stan państwa i trzeciej w nim władzy - powinien na serio zająć się problemem. Obecnie niestety traktuje go marginalnie. Wobec częstych zmian na stanowisku ministra sprawiedliwości to rząd lub sejm w przyjętym przez siebie dokumencie powinien określić długofalową strategię naprawy polskiego sądownictwa. Może wreszcie czas zjednoczyć wszystkie siły dla uzdrowienia jednego z najważniejszych segmentów państwa prawa, jeżeli naprawdę chcemy państwo prawa mieć. Kolejni ministrowie sprawiedliwości byliby zobowiązani do realizacji przyjętego programu. Zapewniłoby to ciągłość i spójność przeprowadzanym reformom, a tym samym uchroniło sądy przed permanentną zmianą proponowanych koncepcji. W dokumencie takim powinny znaleźć się propozycje dotyczące rozwiązania wszystkich wskazanych wcześniej problemów.
Należałoby przede wszystkim ograniczyć kognicję sądów oraz zakres obowiązków sędziów. Można to zrobić przekazując część spraw referendarzom, rozwijając pozasądowe sposoby rozstrzygania sporów (np. w drodze mediacji), a także wyprowadzając z sądów część obecnie kierowanych do nich spraw (np. spraw rejestrowych). Sędzia dla sprawnego funkcjonowania musi mieć też odpowiedni zespół asystencko-urzędniczy i jego zagwarantowanie powinno stać się ważnym elementem takiego planu naprawy.
Musimy też wreszcie poczuć się współodpowiedzialni za sądy, w których orzekamy. Poczucie współodpowiedzialności bierze się jednak ze współdecydowania. Dlatego tak ważne jest wzmocnienie roli sędziowskiego samorządu, a zwłaszcza roli kolegiów sądów apelacyjnych i okręgowych. Decydowanie przez kolegia, a nie tylko prezesa sądu, o obsadzie stanowisk funkcyjnych zapobiegnie występującym niekiedy praktykom nominowania osób wyłącznie z kręgu towarzyskiego prezesa (bez względu na ich merytoryczną przydatność) lub osób, które zawsze, ale to zawsze mają ten sam pogląd co prezes. Bo również w kierownictwie potrzebne są różnice, a otaczanie się "dworem" prędzej czy później demoralizuje.
Obliczona na lata, realizowana konsekwentnie krok po kroku strategia pozwoliłaby uporać się z od dawna nierozwiązanymi problemami. Zyskałaby też aprobatę sędziów, którzy znając wytyczone cele nareszcie mogliby uwierzyć w sens dokonywanych zmian. Bo reforma wymiaru sprawiedliwości powinna być przeprowadzana z udziałem i przy aprobacie sędziów. Nie jesteśmy, jak twierdzą niektórzy, jedną z korporacji. Orzekamy w imieniu Rzeczpospolitej i od jakości naszych orzeczeń zależy w jakimś stopniu stan państwa prawa. O sądownictwie i jego funkcjonowaniu wiemy więcej niż kolejni ministrowie sprawiedliwości i to my jesteśmy najbardziej zainteresowani jego sprawnym funkcjonowaniem. Jako środowisko nie jesteśmy bez winy, ale także nam zależy na powstaniu mechanizmów eliminujących z urzędu osoby, które nie nadają się do jego sprawowania.
Porozumienie w imię wspólnego dobra
Od wielu lat kolejni ministrowie sprawiedliwości z własnej woli, albo przy udziale mediów, ustawiani są w sytuacji konfliktowej wobec sędziów. Ministrowie wyliczają nasze błędy bądź rzekome przywileje, a my, obserwując ciągłe zmiany na jednym z najważniejszych stanowisk w państwie, słuchamy tych wypowiedzi zniechęceni. I zastanawiamy się tylko, jaka kolejna rewolucja nas czeka - przeprowadzana bez naszej zgody i udziału. Może czas to wreszcie zmienić. Może minister powinien zacząć słuchać naszych argumentów i brać je pod rozwagę. Może konsultacje ze środowiskiem sędziowskim nie powinny mieć charakteru działań jedynie pozornych. Może spróbujemy przekonać się wzajemnie do niepopularnych rozwiązań. Wszyscy mamy przecież wspólny cel, jakim jest dobro wymiaru sprawiedliwości.
My sędziowie chcielibyśmy ministra sprawiedliwości, który przy każdej okazji powiedziałby obywatelom, że mamy ciężką i odpowiedzialną pracę, a korupcja w sądownictwie jako problem nie istnieje. Ministra, który za każdym razem zwracałby uwagę politykom, że nieodpowiedzialne wypowiedzi na temat sędziów godzą w powagę i autorytet państwa. Niedobrze jest, jeżeli głos w tych sprawach zabiera wyłącznie Krajowa Rada Sądownictwa, gdyż jest ona mylnie postrzegana jako organ wyłącznie sędziowski.
Powinniśmy wspólnie kształtować sprawne, dobre sądy oraz ich pozytywny wizerunek w społeczeństwie. Ale do tego potrzebna jest współpraca. Bez niej kolejne zmiany będą kontestowane przez środowisko i nie przyniosą zamierzonych efektów. Wzajemne relacje trzeba wreszcie zmienić i chyba przyszedł na to najlepszy moment.
Irena Kamińska
Autorka jest sędzią Naczelnego Sądu Administracyjnego, od października 2008 r. do listopada 2009 r. pełniła funkcję prezesa Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia".
Artykuł pochodzi z pierwszego numeru kwartalnika „Na wokandzie”, wydawanego, na razie tylko w formie elektronicznej, przez Ministerstwo Sprawiedliwości.