Nie udało się posłom Platformy Obywatelskiej wprowadzić pod obrady Sejmu projektu ustawy, która miała ograniczyć trochę stosowanie tymczasowego aresztowania. Rządząca (jeszcze wtedy) koalicja była zdania, inaczej niż organizacje obrony praw człowieka i większość specjalistów od prawa karnego, że problemu nie ma, a ten najsurowszy środek zapobiegawczy nie jest w Polsce nadużywany. A tymczasem warszawski sąd okręgowy po raz kolejny przedłużył areszt Ireneuszowi M.
Informacja o tym fakcie trafiła do mediów, ponieważ Ireneusz M. dwa i pół roku temu zamordował znanego biznesmena Bogdana Chojnę. Sprawa zasługuje na publiczne zainteresowanie także z innego powodu. Takiego, że przez dwa i pół roku polski wymiar sprawiedliwości nie potrafi zakończyć sprawy prostej jak, za przeproszeniem, konstrukcja cepa. Świadkiem zdarzenia była przyjaciółka Chojny, a sam sprawca też chyba nie wykręca się. Co w takim razie stoi na przeszkodzie szybkiemu wymierzeniu mu sprawiedliwości? A no to, że rutynowe badanie psychiatryczne, na które prokuratura wysyła wszystkich sprawców zabójstw, wykazało niepoczytalność Ireneusza M.
Zgodnie z prawem w takim przypadku sprawca nie jest sądzony, a sąd umarza sprawę i orzeka o osadzeniu oskarżonego w zamkniętym szpitalu psychiatrycznym. No więc niech sąd tak zrobi – chciałoby się powiedzieć. Kilka tygodni obserwacji psychiatrycznej, ewentualnie powołanie dodatkowych biegłych, sporządzenie niezbędnych opinii, do tego jedno posiedzenie w sądzie i sprawa zakończona. Prokurator, sędziowie i wszyscy pozostali uczestnicy tego procesu mogliby się zająć innymi, bardziej skomplikowanymi sprawami.
A tu nie. Ponad dwa lata już prokuratura i sąd nad tym pracują i końca nie widać. Prokuratura składa odpowiednie wnioski, sąd ich nie przyjmuje, odsyła, żąda dodatkowych wyjaśnień itp. itd. Tak, jak to w polskich sądach dość często bywa.
A Ireneusz M. siedzi w areszcie i właściwie odbywa karę, tyle że bez wyroku. A co się przejmować mordercą, ktoś powie. Przecież zabił, powinien jakieś konsekwencje ponieść. Racja, może i nie warto rozczulać się nad losem Ireneusza M. i wielu innych przestępców, którzy miesiącami i latami czekają na wyroki w polskich aresztach. To raczej troska o nas, praworządnych obywateli, każe pochylić się nad przypadkiem Ireneusza M. Jeśli jego mogą przetrzymywać bez sądu, to mogą to zrobić też z każdym z nas. Bo ktoś nas o coś oskarży, albo okaże się, że jesteśmy podobni do poszukiwanego przestępcy. Historia naszego wymiaru sprawiedliwości niestety zna całkiem sporo takich przypadków. I co, przeproszą potem człowieka, dadzą (po dodatkowym procesie, oczywiście) parę tysięcy odszkodowania? Dziękuję, lepiej niech bez zbędnej zwłoki sprawę wyjaśnią i bez ważnej potrzeby nie zamykają człowieka.
W przypadku Ireneusza M. to zdaje się prokuratura chciałaby szybkiego umorzenia sprawy, a sąd jakoś przedłuża. Ale mniejsza o szczegóły. Generalna ocena niezależnych obserwatorów (Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Rada Europy, Europejski Trybunał Praw Człowieka) jest taka, że polskim prokuratorom i sędziom dość łatwo przychodzi zamykać ludzi w aresztach. Organizacje i instytucje międzynarodowe już to Polsce wytykają, ale w kraju ciągle jakoś to oburzenia nie wywołuje.
Aż dziwne, że w kraju, w którym działa tyle organizacji obrony roślin, ptaków, zabytków itp., nie powstał jeszcze masowy ruch protestu przeciwko tak ewidentnemu łamaniu jednego z podstawowych praw człowieka i obywatela.