Więcej: SA: prof. Marian Grzybowski nie jest kłamcą lustracyjnym
Ja mogę tu przywołać przykłady dwóch moich bardzo dobrych znajomych, którzy jako wykładowcy uniwersyteccy mieli wykłady w wyższej szkole milicji obywatelskiej. To były swego czasu głośne sprawy - mówi prof. Andrzej Zoll.
To przypomnijmy, że chodzi o profesorów Mirosława Wyrzykowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego, który był też sędzią Trybunału Konstytucyjnego i Mariana Filara z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, który był posłem na Sejm.
Oni w tej szkole milicyjnej prowadzili wykłady z zakresu prawa.
No i oni składając oświadczenia nie podali informacji o współpracy z organami bezpieczeństwa, ponieważ uznali, że ta ich praca nie miała cech określonych w ustawie lustracyjnej. To zostało zakwestionowane przez prokuratorów lustracyjnych, którzy stali na stanowisku, że ponieważ była to uczelnia podległa Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, to współpraca z nią była równoznaczna ze współpracą z aparatem bezpieczeństwa. Były prowadzone w ich sprawach procesy lustracyjne. Prokuratorzy lustracyjni obu wspomnianym profesorom zarzucili kłamstwo lustracyjne. Ale przed sądem oni wygrali. Sąd stwierdził, że oni nie musieli orientować się w niuansach dotyczących usytuowania tej szkoły w strukturach aparatu władzy PRL, a ustawa lustracyjna nie dawała dostatecznych podstaw do zinterpretowania tego. Oni wygrali te procesy, ale już samo postawienie tych zarzutów budziło wiele kontrowersji.
To fakt, wygrali. Prawda i sprawiedliwość zwyciężyły, ale dopiero po wielu latach. Bo wszystkie procesy lustracyjne trwały u nas co najmniej po kilka lat.
Niestety, długotrwałość tych procesów była jeszcze dodatkowym czynnikiem obciążającym te historie. Ale zawsze ich podstawą było niesłuszne oskarżenie o kłamstwo lustracyjne, co było możliwe przy dość swobodnej interpretacji tych nieprecyzyjnych przepisów. No bo przypomnijmy choćby jeszcze przypadek profesora Mariana Grzybowskiego, sędziego Trybunału Konstytucyjnego, któremu w czasie rozprawy postawiono zarzut współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. A fakty, na których to oparto były takie, że jako naukowiec ubiegający się o paszport w związku z wyjazdem na zagraniczne stypendium rozmawiał on z kimś z SB. A dowodem współpracy miało być to, że przywiózł z tego wyjazdu i przekazał tej służbie jakiś dostępny publicznie projekt przepisów przygotowywanych w Norwegii. To było SB do czegoś tam potrzebne, ale sąd lustracyjny uznał, że to nie była żadna współpraca i oczyścił prof. Grzybowskiego z zarzutów. A teraz sąd apelacyjny to potwierdził. Ale to też trwało wiele lat i sporo profesora kosztowało. A przecież cała ta sprawa to była jedna wielka bzdura.
Moglibyśmy tu wspomnieć mnóstwo podobnych historii. Chociażby takich, że do różnych instytucji przychodzili oficerowie SB, a ich szefowie lub inne osoby funkcyjne musiały odpowiadać na różne pytania. Potem z tego powstawały jakieś notatki, które lustratorzy z IPN często traktowali jako dowody współpracy.
To ja muszę powiedzieć, że 90 procent kadry wydziału prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego można w ten sposób sklasyfikować.
Bo jacyś funkcjonariusze SB studiowali prawo?
To też, ale my tu mieliśmy przez pewien czas nawet całą grupę złożoną tylko z funkcjonariuszy MSW, czyli milicji i Służby Bezpieczeństwa, którzy studiowali zaocznie.
No i prowadziliście z nimi zajęcia, czyli wykłady, dyskusje o różnych problemach, uzgadnianie tematów i zawartości prac magisterskich.
No jak to na studiach. Mieliśmy wykłady i inne zajęcia, ale czy to oznaczało, że współpracowaliśmy z organami bezpieczeństwa? Trzeba być bardzo ostrożnym w ocenianiu takich przypadków. Tak samo z rezerwą trzeba podchodzić do dokumentów zgromadzonych przez SB. A wiele tych materiałów, i to jest największy zarzut do tego procesu lustracji w Polsce, nie było w dostateczny sposób weryfikowanych. Bo ci funkcjonariusze różne rzeczy sobie pisali, a oni przecież też musieli się jakoś w tej swojej pracy wykazać, byli rozliczani z aktywności. W efekcie wprowadzano na listy tych, którzy mieli kontakty, różne osoby, które nie zawsze były świadome, że mają do czynienia z kimś ze służb, a czasami nawet nie mogły tego uniknąć. Tak było choćby w przypadku wyjazdów za granicę, gdy otrzymanie paszportu wiązało się z koniecznością odbywania rozmów z jakimiś funkcjonariuszami o nie całkiem jasnej przynależności organizacyjnej. To zwykle nie oznaczało nawiązania jakiejkolwiek współpracy w tym znaczeniu, o którym mówiła ustawa lustracyjna.
Rozmawiał: Krzysztof Sobczak
Rozmowa pochodzi z książki Państwo prawa jeszcze w budowie, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Wolters Kluwer Polska