Uchwalona niedawno przez parlament ustawa o lekarzu sądowym wprowadza kilka istotnych zmian do zasad usprawiedliwiania nieobecności na rozprawach sądowych oraz w razie wezwania do prokuratury lub na policję. Uporządkuje też zasady wynagradzania lekarzy za te czynności. Jednak adwokaci krytykują niektóre z przepisów tej ustawy i upatrują w nich jeszcze jedną formę presji władz w stosunku do zawodów prawniczych.
Dotychczas zaświadczenia o niemożności stawienia się przed sądem wydawali tzw. lekarze uprawnieni, którzy znajdują się na listach prowadzonych przez sądy. Po wejściu nowych przepisów w życie lekarzem sądowym będzie mogła zostać tylko osoba, która podpisze z prezesem sądu umowę o świadczenie takich usług na obszarze sądu okręgowego. Lekarz taki będzie musiał spełnić szereg wymogów (specjalizacja I lub II stopnia, nieposzlakowana opinia, niekaralność itp.) i podpisać oświadczenie, że jest świadomy odpowiedzialności karnej za poświadczenie w dokumencie nieprawdy.
W intencji inicjatorów nowej regulacji, czyli Ministerstwa Sprawiedliwości, nowe zasady pozwolą na wyeliminowanie licznych niejasności i niedomówień tej dziedzinie. Np. kodeks postępowania cywilnego w ogóle nie zawierał dotąd przepisów, które regulowałyby tryb usprawiedliwiania nieobecności na rozprawie z powodu choroby, a te w procedurze karnej uznawane były przez resort za niewystarczające. Ustawa o lekarzu sądowym ujednolica je i precyzuje. Ma ona też być, w intencji Ministerstwa Sprawiedliwości, sposobem na częstą praktykę nadużywania zwolnień w celu przedłużania postępowań i przewlekania procesów.
Nowe zasady wystawiania zwolnień dotyczyć będą wszystkich uczestników postępowań, a więc powodów, pozwanych, oskarżycieli, oskarżonych, świadków i pełnomocników.
Umieszczenie na tej liście także obrońców wywołało irytację w środowisku adwokatów. – To wyraz nieufności wszystkich do wszystkich i dodatkowe utrudnienie – mówi adwokat Agnieszka Ostrowska-Metelska, rzecznik Naczelnej Rady Adwokackiej. - Dotąd w stosunku do adwokatów nie było takich wymagań, wystarczyło zwykłe zaświadczenie od lekarza. Teraz, gdy zachoruję i skorzystam z usług mojego lekarza rodzinnego, a w tym okresie wypadnie mi jakaś sprawa w sądzie, to będę musiała dodatkowo iść do lekarza sądowego. Czy to nie absurd? – pyta mecenas Ostrowska-Metelska.
Adwokaci nie negują potrzeby dobrego uregulowania tej dziedziny, ale wprowadzenie dodatkowych rygorów w stosunku do obrońców uznają za kolejny przejaw „dyscyplinowania” swojego środowiska przez ministra sprawiedliwości. Patrzą na tę ustawę w kontekście innych regulacji, w których ograniczana jest autonomia i samorządność ich zawodu, odbierane są im postępowania dyscyplinarne wobec członów palestry, wprowadzane są surowe kary za „naruszenie powagi sądu”.
Samorząd adwokacki ma sporo racji, gdy krytykuje tego typu projekty legislacyjne rządu. Ma też rację, że niektóre z nich zamierza skarżyć do Trybunału Konstytucyjnego. Nie należy jednak ministerialnym pomysłom tak całkowicie odmawiać zasadności. Bywający niemal codziennie w sądach adwokaci doskonale wiedzą, jak wiele spraw jest odraczanych właśnie z powodu nieobecności któregoś z uczestników postępowania. Orientują się też, że jest to często stosowana metoda przeciągania procesu, gdy jednej ze stron nie zależy na szybkim wyroku. W efekcie wiele ciągnących się latami procesów kończy się przedawnieniem. Mówiło się o tym problemie od dawna, tylko jakaś niemoc nie pozwalała na znalezienie sposobu na ograniczenie patologii. Czy nowe przepisy wyeliminują „dyplomatyczne choroby” uczestników postępowań przed sądami? Nie ma pewności, ale warto wspierać poszukiwanie sposobów na ograniczenie tego zjawiska.