We wrześniu 2010 r. w pierwszych klasach naukę rozpoczęło ok. 33 tys. sześciolatków – podało MEN. To 12,5 proc. z ok. 264 tys. dzieci uprawnionych do pójścia do pierwszej klasy. Uczniami mogą zostać bowiem sześciolatki, które jako pięciolatki chodziły do przedszkola bądź mają pozytywną opinię z poradni psychologiczno-pedagogicznej. Jeśli brać pod uwagę cały rocznik – ok. 353 tys. sześciolatków – to w szkole zaczęło się uczyć ok. 9 proc. z nich.
To więcej niż w pierwszym roku reformy, gdy do szkół poszło zaledwie 4,7 proc. z całego rocznika, a 7,4 proc. dzieci uprawnionych do nauki w pierwszej klasie.
Rodzice niechętnie posyłają sześciolatki do szkół bo stołówki, szatnie, sale nie wszędzie są przygotowane do przyjęcia maluchów.
Wolny wybór rodziców skończy się we wrześniu 2012 r. Wówczas wszystkie sześciolatki mają znaleźć się w szkołach. Tego obawiają się rodzice dzieci urodzonych w 2005 i 2006 r.
– Sześciolatki spotkają się z ok. 80 proc. siedmiolatków, których rodziców MEN nie przekonał do posłania wcześniej do szkół – przestrzega Waldemar Smarz z Warszawy, ojciec dziecka urodzonego w 2006 r. – Zamiast ok. 400 tys. uczniów w jednym roku będzie ok. 700 tys. Moje dziecko przez złe przeprowadzenie reformy będzie miało dwa razy mniejsze szanse dostania się do gimnazjum, liceum i na uczelnię.
Co roku minister edukacji ma Sejmowi przedstawić sprawo-zdanie z wprowadzania obniżenia wieku szkolnego. – Jeśli okaże się, że w 2011 r. mało rodziców pośle sześciolatki do szkół, to może warto przedłużyć możliwość wyboru i pomyśleć o kampanii zachęcającej rodziców do tego, by to robili –  uważa poseł Artur Ostrowski z SLD.
 
Źródło: Rzeczpospolita, 21.11.2010 r.