W środę w Senacie odbyło się drugie czytanie projektu nowelizacji ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych wniesionego przez Komisję Praw Człowieka, Praworządności i Petycji.
Jak tłumaczył Robert Mamątow (PiS), chodzi o osoby, które w czasach PRL otrzymały tzw. wilczy bilet za swoją działalność opozycyjną. "Ta ustawa skierowana jest do ludzi, którzy choć chcieli, nie mogli pracować i nie płacili składek. Z tego powodu mają niższe emerytury. To tak, jakby były nadal szykanowane. W okresie PRL-u państwo uniemożliwiało im podjęcie pracy, a teraz, w wolnej Polsce, ponoszą tego konsekwencje finansowe" - mówił.
Dodał, że w obecnym stanie prawnym okresy niewykonywania pracy spowodowane represjami politycznymi należą do okresów nieskładkowych i są zaliczane w wymiarze nie większym niż pięć lat. W opinii Mamątowa istnieje konieczność wydłużenia tego okresu, gdyż są osoby, które miały dłuższą przerwę w zatrudnieniu.
Jak poinformował, według Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, chodzi o ok. 600 osób; rocznie w tej sprawie zgłasza się ok. 20 osób. Według wstępnych szacunków koszt wprowadzenia ustawy wyniósłby ok. 102 tys. zł miesięcznie.
Wiceminister pracy i polityki społecznej Marek Bucior przekonywał, że osoby, o których mowa w projekcie, nie miały wypłaconych świadczeń w wysokości zaniżonej. "One mają zgodnie z przepisami wypłacane świadczenia ustalone zgodnie z obowiązującym stanem prawnym" - powiedział.