Nazywa się ich różnie. W zależności od kraju są pokoleniem 1 000 euro, generacją praktyk, straconym pokoleniem. Oni sami mówią o sobie „oburzeni” lub – nawiązując do popularnego produktu firmy Apple – IPOD, co po rozszyfrowaniu i w wolnym tłumaczeniu z angielskiego oznacza: niepewni, pod presją, nadmiernie opodatkowani, zadłużeni.
O kim mowa? O młodych Europejczykach wkraczających właśnie na rynek pracy. Choć pierwsze kroki w tej dziedzinie nigdy nie były łatwe, nigdy nie były też tak trudne jak obecnie. Dlaczego tak jest? Młodzież jest zawsze pierwszą ofiarą hamującej i ostatnim beneficjentem rozpędzającej się gospodarki. W literaturze amerykańskiej zjawisko to porównuje się do rachunkowej zasady LIFO (last in, first out), przy pomocy której szacuje się ruch towarów w magazynie i wycenia ich wartość. Na język polski regułę tę tłumaczy się jako „ostatnie przyszło, pierwsze wyszło”. Tak też jest z „przepływem” młodych w przedsiębiorstwach. W momencie gdy gospodarka wraca na ścieżkę wzrostu, większość firm, mając do wyboru młodego, niedoświadczonego pracownika i osobę o ugruntowanej pozycji w branży, podejmie współpracę z tą drugą. Świeży absolwent zasili szeregi firmy dopiero jako ostatni i najprawdopodobniej nie wcześniej niż wtedy, gdy na rynku zabraknie „starych wyjadaczy”. Z kolei w okresie dekoniunktury z firmą w pierwszej kolejności pożegnają się osoby o najkrótszym stażu, najskromniejszym doświadczeniu czy też najniższej, realnej wartości dla przedsiębiorstwa. Głównie ludzie młodzi.
Źródło: inf. pras. redakcja rynekpracy.pl, 7 września 2011 r.