Dla tysięcy pracowników sąd pracy to ostatnia deska ratunku. Tylko w zeszłym roku sędziowie musieli rozpatrywać prawie 56 tysięcy spraw. Liczba postępować rośnie lawinowo. Tym samym wydłuża się okres oczekiwania na rozstrzygnięcie, bo sądy zwyczajnie się korkują. Średni czas oczekiwania na rozstrzygnięcie to 7 miesięcy, jednak w 8,2 tysiącach przypadków wyniósł on ponad rok. Rekordowo rośnie za to liczba spraw, które ciągną się latami – aż o 65%. Dziewięćdziesiąt cztery osoby czekały na wyrok aż 8 lat.
Paraliż w sądach pracy
Nieuczciwi pracodawcy zacierają ręce, bo sądy pracy stały się zakorkowane. Na jakiekolwiek rozstrzygnięcie trzeba czekać ponad rok, a w skomplikowanych sprawach nawet 8 lat. System jest już na granicy wydolności, bo lawinowo przybywa spraw, których sędziowie nie są w stanie przerobić.
Specjaliści nie mają złudzeń. Jeśli prawo działa z opóźnieniem, egzekucja staje się farsą. Są sprawy dotyczące np. bezskuteczności wypowiedzenia, w których czas ma kluczowe znaczenie. Jeśli skarżący pracodawcę pracownik na rozstrzygnięcie musi czekać kilka miesięcy, to takie postępowanie traci sens.
Prezesi sądów bezradnie rozkładają ręce. Pierwszego kwietnia 2011 roku zlikwidowano 74 wydziały pracy sądów rejonowych. Zaległości, które wtedy powstały nadal nie zostały przerobione. Dodatkowo przybywa spraw, a nie rośnie liczba sędziów.
Najtrudniejsza sytuacja jest w dużych miastach. Sędziowie w obawie przed zarzutami nierozpoznania istoty sprawy i ewentualnego uchylenia wyroku w II instancji dopuszczają kolejne dowody i tak w nieskończoność. W efekcie pracę sędziego można skutecznie sparaliżować.