"Do pierwotnej wersji projektu mieliśmy zastrzeżenia. Naszym zdaniem poziom spadku obrotów (kwalifikujący do pomocy państwa - PAP) powinien być różny w stosunku do różnych przedsiębiorstw, w zależności od tego, czy to firma produkująca towary, czy też świadcząca usługi. Spadek sprzedaży dla przetwórców przemysłowych powinien wynieść 10 proc., a dla usługodawców ewentualnie 15 proc. Przy 15 proc. spadku sprzedaży przez pół roku wątpliwe jest, czy firma taka w ogóle przetrwa, czy będzie funkcjonowała i da radę sięgnąć po pomoc.
Nie wiemy także, czy rząd zdecydował, że pracownicy będą uzyskiwać rekompensaty do wysokości pobieranych wynagrodzeń, czy też do wysokości minimalnego wynagrodzenia, czy też świadczenie nie będzie mogło przekraczać wysokości minimalnego zasiłku dla bezrobotnych.
Przedstawiciel pracowników (z którym pracodawca powinien uzgadniać np. obniżenie wymiaru czasu pracy, gdy w firmie nie ma układu zbiorowego, zakładowych organizacji związkowych, czy organizacji reprezentatywnych - PAP) nie jest w żaden sposób chroniony i nie odpowiada normom Międzynarodowej Organizacji Pracy. To wada projektu.
Istotne zastrzeżenia wnosiliśmy też do kwestii związanej z tym, kiedy mają obowiązywać działania pomocowe. Planowano, by uruchomienie tych mechanizmów następowało w drodze rozporządzenia Rady Ministrów, która jednocześnie wskazywałaby wielkość środków z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Taki zapis stałby w sprzeczności z konstytucją, która mówi, że przepisy wprowadza władza ustawodawcza, a nie wykonawcza. Mogłoby się bowiem okazać, że - z uwagi na doświadczenia z wicepremierem Rostowskim - środków na pomoc po prostu nie będzie i przepisy nie będą w rzeczywistości funkcjonowały. (...) Obawiamy się, że rozwiązanie to będzie iluzoryczne, że z uwagi na ograniczone środki i brak decyzji rady ministrów pomoc nie zostanie uruchomiona".