Najgorsze jest to, że nie ma jak walczyć z plagą lewych zwolnień. Sytuację pogarsza panujące powszechne przyzwolenie na ten sposób oszukiwania pracodawcy. Nie ma specjalnych procedur ani odpowiednio przeszkolonych zespołów do weryfikacji zasadności zwolnień lekarskich. Problem jest też koszt takich akcji. Trudno jest też udowodnić niezasadność wystawionego zwolnienia. Niektórzy eksperci rozwiązanie widzą w konsekwencji i częstotliwości kontroli wykorzystywania zwolnień lekarskich prowadzonych przez samych pracodawców, a nie przez ZUS. Nic nie przynosi lepszych efektów niż świadomości załogi, że firma może ich sprawdzić na chorobowym. Strach przed wykryciem nieuczciwości powoduje, że pracownik niechętnie z niej skorzysta obawiając się surowych konsekwencji. Jest bowiem duża różnica w skutkach, jeśli nieuczciwość wykryje ZUS, a nie pracodawca. ZUS wprawdzie poinformuje zakład pracy o lewym zwolnieniu i o cofnięciu zasiłku chorobowego. Taka informacja nie jest jednak podstawą do zwolnienia dyscyplinarnego. Jeśli jednak złamanie przepisów wykryje sam pracodawca, może to być przyczyną wypowiedzenia lub rozwiązania umowy o pracę. Ale już to, jak sądy potraktują taką sprawę, zależy od indywidualnego przypadku.
Konsekwencje przebywania na sfingowanym zwolnieniu może ponieść nie tylko pracownik, który z niego korzysta, ale i lekarz, które je wystawił. ZUS może bowiem spowodować cofnięcie uprawnień do ich przepisywania. W ubiegłym roku zdarzyło się to w stosunku do ośmiu lekarzy, a w pozostałych wypadkach zastosowano upomnienie.
Pracodawcy proponują zastosować rozwiązania obowiązujące w innych krajach, np. nie płacić za pierwsze trzy dni zwolnienia. Wskazują też na konieczność zniechęcania pracowników do tego procederu, a promowanie tych, którzy nie chorują.