Po korytarzach Filharmonii Narodowej krąży dowcip: Pani odpytuje w szkole dzieci, czym zajmują się ich ojcowie. I tylko Maciek ociąga się z odpowiedzią, a w końcu mówi, że jego ojciec tańczy na rurze w klubie nocnym. Po lekcjach, gdy dzieci wybiegły z klasy, nauczycielka dopytuje ucznia, czy to rzeczywiście prawda. Ten odpowiada: „Ależ skąd, jest altowiolistą w filharmonii, ale głupio mi się było przyznać przed kolegami” – opowiada znany dyrygent Wiesław Pieregorólka.
Szeregowy muzyk FN zarabia dziś nie więcej niż 3,7 tys. zł brutto, natomiast kierownik w Biedronce ponad 4 tys. zł brutto. I po dwóch latach wynagrodzenie tego ostatniego wzrasta do 5,9 tys. zł brutto. Tyle nie zarabia w Filharmonii nawet koncertmistrz (4,5 tys. zł), który do każdego koncertu musi uczyć się trudnych partii solowych i wirtuozowskich przebiegów. Pracownik sklepu wymaga kilkutygodniowego szkolenia, a muzyk filharmonii – 18 lat przygotowania zawodowego i ciągłych ćwiczeń.
Minister Kultury chciałaby muzykom pomóc, ale wszystko jest w gestii resortu finansów, który cztery lata temu zamroził limity na wynagrodzenia dla jednostek budżetowych. Muzycy rozważają więc ostentacyjne wręczenie pisma dyrektorowi Filharmonii Narodowej w czasie koncertu, który poprzedzą przemową na temat swoich pensji do oficjeli na widowni. Realną opcją jest także strajk. Możliwa jest również pikieta – jeszcze nie wiadomo gdzie: pod gmachem Filharmonii Narodowej, Ministerstwa Finansów, Ministerstwa Kultury. Miałaby mieć muzyczny charakter, np. odegranie „Marsza żałobnego” pod gmachem Ministerstwa Kultury. (PAP)