By wiedzieć, że rodziców nie ominie kwarantanna, gdy dzieci masowo ruszą o szkół, nie trzeba już czytać o sytuacji w Izraelu czy USA. Mamy już pierwszy, krajowy scenariusz.
Po ponad tygodniu nauki w American School of Warsaw są już cztery przypadki zakażenia Covid-19. W szkole, w której wszyscy uczniowie i nauczyciele zostali wcześniej przebadani na obecność wirusa. W takiej, którą stać na szczególne środki ostrożności, wykraczające ponad rządowe wytyczne, gdzie istnieje obowiązek noszenia maseczek i podział na grupy, a przede wszystkim - luz na korytarzach, pierwsze cztery rodziny trafiły już na kwarantannę. Pytanie, ile rodziców dzieci chodzących do szkół publicznych trafi na przymusową kwarantannę. Można szacować, że tysiące, bo w sumie do szkół chodzi ok. 4,5 miliona uczniów. Mogę się założyć, że pierwsi do odstrzału będą rodzice, których dzieci chodzą do tzw. tysiąclatek, mieszczących ponad tysiąc uczniów, gdzie nie ma badań przesiewowych, w szatni jest tłok nawet przy nauce na trzy zmiany, gdzie nie da się w 15 minut wywietrzyć sali gimnastycznej, a podstawy programowe się nie zmieniły i ćwiczyć czy grać na flecie po prostu trzeba.
Dariusz Piontkowski, minister edukacji narodowej, zapewnia, że rozumie obawy rodziców, dlatego umożliwia wprowadzenie trzech trybów nauki, zakup maseczek, płynów o dezynfekcji i termometrów. O tym jednak, że masowe wysłanie dzieci do szkół pierwszego września może spowodować, że znaczna część pracowników trafi na kwarantannę, już nie pomyślał. Ministerstwo nie skorzystało z dobrego, wydaje się, pomysłu, by dzieci pierwsze dwa tygodnie września uczyły się zdalnie. A mogło to osłabić siłę szkolnych zakażeń w sytuacji, gdy część rodziny zapewne przywiozła covidowe "pamiątki" z wakacji. Bo czy uczniowie w całej Polsce muszą zaczynać naukę 1 września, czy wf, muzyka w czasie wirusa - muszą wyglądać jak co roku? Czy uczniowie, którzy mogliby kształcić się zdalnie, bo mają do tego odpowiednie warunki, muszą iść do szkoły? Według MEN muszą, bo wystarczy mydło i ciepła woda. Nie wiem, czy to samowola ministra, czy polityczny przykaz premiera czy samego prezesa. Jestem za to przekonana, że stracą na tym rodzice, pracodawcy, ale także państwo.
Przez to, że zabrakło pomysłu i pieniędzy na szkoły, wysiłek włożony od marca w zatrzymanie pandemii, zamknięcie granic, zamrożenie gospodarki, wydanie 130 miliardów na wsparcie przedsiębiorców pójdzie na marne. Od września na nowo rozpoczniemy grę w ruletkę z wirusem. Rodzice, będą każdego dnia zastanawiać się, czy trafią na kwarantannę, a pracodawcy kto zadzwoni z informacją, że zostaje w domu. W efekcie z punktu widzenia pracodawców, będą teraz najsłabszym ogniwem w zespole, skazanym na przegraną przez brak odpowiedzialnej polityki resortu edukacji. A nawet tylko dziesięciodniowa kwarantanna sprawia, że w grze o zatrudnienie przegrywają z tymi, którzy dzieci nie mają. I choć w marcu rodziców zaskoczyło zamknięcie szkół, to za tydzień sami z siebie uznają, że lepiej, aby zostały w domu, zwłaszcza te starsze. Bez szkoły da się żyć, bez pracy - dużo trudniej.