Z fotoradarów zrobiono maszynki do robienia pieniędzy. Gminy stawiały urządzenia nie tylko tam, gdzie było niebezpiecznie, ale i tam gdzie kierowcy dawali się złapać. Nierzadko ukrywano urządzenia w wymyślnych skrytkach, autach zaparkowanych na poboczu, kontenerach na śmieci. Kreatywności nie brakowało - biznes kręcił się, gminne budżety pęczniały. Samorządowcy z góry wiedzieli ilu kierowców popełni wykroczenie i w budżetach zapisywali wpływy z tego tytułu. Strumień pieniędzy lał się równo i nieprzerwanie. Zaczął wysychać po ustaleniach Najwyższej Izby Kontroli. Po 4 latach łupienia kierowców, ustawodawca w końcu powiedział stop, pozbawiając gminy możliwości używania fotoradarów.
W między czasie gminy otrzymały możliwość wyznaczania stref płatnego parkowania. Cel można zrozumieć: udrożnienie zatłoczonych centrów miast, poprawienie przepustowości parkingów, generalnie danie „oddechu” miejskiej przestrzeni. Kiedy okazało się, że chętnych do parkowania nie brakuje, strefy zaczęły puchnąć, wykraczając poza centra. A samorządowcy zaczęli naginać prawo lub wprost łamać ustawę o ruchu drogowym. Zaczęto pobierać opłaty za parkowanie w soboty i niedzielę lub wydzierżawiać nieruchomości stanowiące pas drogowy aby i tam powstały płatne miejsca postojowe. A prywatni operatorzy śrubowali opłaty. W skrajnych przypadkach ustali nawet płatność z góry za cały dzień, bez możliwości opłaty za konkretne godziny.
Czytaj: Opłaty za parkowanie sprzeczne z prawem. Na liście nadmorskie gminy>>
Prokuratorzy - jak ustaliło Prawo.pl - sprawdzili 351 uchwał rad gmin i zakwestionowali aż 156 z nich. To dużo. Większość samorządów na skutek interwencji prokuratury poprawiło prawo. Niektórych zmusił do tego dopiero wyrok sądu administracyjnego. Nieprzypadkowo proceder kwitł w gminach turystycznych, nadmorskich. Samorządowcy dobrze wiedzą, że turysta, który jedzie wypocząć, aż tak bardzo za kieszeń się nie trzyma.