Zgodnie z sondażami burmistrzem największego miasta USA zostanie mający włoskie korzenie Bill de Blasio, nowojorski rzecznik praw obywatelskich, który kierował kampanią wyborczą Hillary Clinton, gdy ta w 2000 roku po raz pierwszy startowała do Senatu. Jego przewaga nad kandydatem Republikanów Josephem Lhotą, finansistą z Wall Street i byłym zastępcą burmistrza Nowego Jorku Rudolpha Giulianiego, wynosi około 40 punktów procentowych.
Według opublikowanego w poniedziałek sondażu dla dziennika "Wall Street Journal" oraz telewizji NBS na de Blasio chce głosować 65 proc. nowojorczyków, na Lhotę - 24 proc.
Choć nowojorski elektorat jest zdecydowanie prodemokratyczny, miasto nie miało demokratycznego prezydenta od 20 lat. Po Republikaninie Giulianim (1994-2001) Nowym Jorkiem nieprzerwanie od 2002 roku rządzi od trzech kadencji 71-letni Bloomberg, były finansista i jeden z najbogatszych ludzi USA, który podaje się za niezależnego. Ocena jego dorobku jako burmistrza była w centrum kampanii wyborczej. Choć większość nowojorczyków uważa, że Bloomberg dobrze wykonywał swą pracę, jednocześnie pragnie zmian.
Jeśli wierzyć obietnicom wyborczym de Blasio, po jego zwycięstwie Nowy Jork czekają spore zmiany. 52-latek mówił o sobie, że jest postępowym obrońcą klasy średniej, rodzin i mniejszości. Nie stronił od pokazywania się na spotkaniach wyborczych ze swą afroamerykańską żoną i dziećmi.
Zbudował kampanię na obietnicy walki z nierównościami społecznymi w Nowym Jorku, gdzie są one największe w USA. Według opublikowanego wiosną br. raportu Instytutu Polityki Fiskalnej (FPI) na 1 proc. nowojorczyków, zarabiających rocznie pół miliona dolarów lub więcej, przypada obecnie 40 proc. dochodów wszystkich mieszkańców miasta. Podczas 12 lat rządów Bloomberga o ponad 70 proc. (do 50 tys.) wzrosła liczba bezdomnych. Wielu z nich pracuje, ale nie jest w stanie pokrywać kosztów wynajmu mieszkania, które w Nowym Jorku są bardzo wysokie.
De Blasio obiecał podnieść podatki dla zarabiających powyżej pół miliona dolarów rocznie oraz zlikwidować ulgi dla biznesu, w tym dla firm budujących lub odnawiających budynki komercyjne. Wygenerowane w ten sposób dochody chce przeznaczyć m.in. na rozbudowę przedszkoli oraz zajęcia pozalekcyjne dla dzieci.
Zapowiada też pakiet regulacji, które mają poprawić sytuację najmniej zarabiających pracowników (np. płatne urlopy zdrowotne). W odpowiedzi na problemy mieszkaniowe Nowego Jorku obiecał nowy program dotacji do czynszów dla najuboższych oraz budowę 200 tys. mieszkań dla osób o niskich dochodach. Zapowiedział też zakończenie obecnych ulg podatkowych dla deweloperów budujących luksusowe apartamenty.
"Mamy już dość luksusowych rezydencji" - zapewniał wyborców.
Jego republikański rywal wręcz przeciwnie, zapowiada obniżenie podatków dla biznesu i od nieruchomości. Zdaniem Lhoty opodatkowanie najbogatszych, proponowane przez de Blasio, da efekt przeciwny od zamierzonego, gdyż skłoni ich do wyjazdu z miasta, przez co zmniejszą się dochody do miejskiej kasy. On również obiecuje wybudowanie 150 tys. mieszkań dla rodzin o niskich dochodach. Na domy mieszkalne chce przerobić nawet nieużywane budynki publiczne, w tym urzędy pocztowe.
De Blasio zapowiada ponadto odejście od wprowadzonej za Bloomberga kontrowersyjnej praktyki zatrzymań stosowanej przez nowojorską policję (tzw. stop and frisk); uprawnia ona funkcjonariuszy do zatrzymywania, przesłuchiwania i przeszukiwania osób, które wydają im się podejrzane. Policja od dawna była krytykowana za to, że nieproporcjonalnie wysoki odsetek zatrzymywanych osób to Afroamerykanie i przedstawiciele innych mniejszości. Tymczasem sąd federalny w październiku uznał, że "stop and frisk" narusza prawa obywatelskie mniejszości społecznych.
Bloomberg wskazuje jednak, że działania policji są skuteczne, o czym świadczą spadające wskaźniki przestępczości w Nowym Jorku. Od 2001 do 2012 roku liczba włamań spadła o 41 proc., a morderstw o 36 proc., osiągając rekordowo niską liczbę 419 w 2012 r.
Choć miliarder nie ujawnił, na kogo będzie głosować, nie szczędził słów krytyki pod adresem "populisty" de Blasio. Podsumowując swe osiągnięcia, poza obniżeniem wskaźników przemocy, Bloobmerg wskazywał niedawno, że gospodarka miasta rośnie o około 3 proc. rocznie, znacznie wyprzedzając pod tym względem całe USA i większość państw rozwiniętych. Od zakończenia recesji w 2009 roku liczba miejsc pracy w sektorze prywatnym w Nowym Jorku wzrosła o prawie 10 proc. Wiele osób znalazło zatrudnienie w turystyce dzięki rekordowej liczbie 50 mln turystów, którzy odwiedzili miasto w ubiegłym roku. Gdy Bloomberg obejmował urząd, było to 32 mln.
Wyzwania stojące przed nowym burmistrzem są jednak ogromne. Podobnie jak inne amerykańskie miasta, Nowy Jork ucierpiał podczas ostatniej recesji. Bezrobocie wynosi 8,4 proc., jedna piąta z 8,3 mln mieszkańców żyje poniżej granicy ubóstwa, a jedna czwarta tuż powyżej tej granicy - szacują autorzy raportu agencji Center for Economic Opportunity.
"Wybory na burmistrza Nowego Jorku są przełomowe nie tylko dlatego, że Bloomberg opuszcza urząd po 12 latach, ale dlatego, że zbiegają się one z niezwykłym przesunięciem władzy i przywództwa w kraju jako całości, co radykalnie zmienia oraz wzmacnia rolę i odpowiedzialność burmistrzów" - oceniają eksperci Brookings Institution, Bruce Katz i Jennifer Bradley.
We wtorek w USA odbędą się też wybory na gubernatorów stanów New Jersey oraz Wirginia. W tym pierwszym stanie zdecydowanym faworytem jest obecny gubernator, centrowy Republikanin Chris Christie. W Wirginii walka stoczy się między związanym z Tea Party prokuratorem generalnym Kenem Cuccinellim a kandydatem Demokratów, biznesmenem Terrym McAuliffe.
icz/ akl/