Według sondażu TNS Polska dla TVN24 i TVP Info frekwencja w referendum ws. odwołania Gronkiewicz-Waltz wyniosła 27,2 proc. co znaczyłoby, że referendum jest nieważne. W trakcie kampanii referendalnej politycy PO apelowali, by poparcie dla prezydent stolicy wyrazić nie biorąc udziału w referendum.

Prezes warszawskiego PiS, Mariusz Kamiński powiedział, że "zobaczyliśmy inną twarz PO (...), która przeprowadziła kampanię tak naprawdę sprzeczną z podstawowymi zasadami konstytucyjnymi".

"W Warszawie doszło do sytuacji, że to referendum de facto stało się jawne. Stało się jawne z tego powodu, że sam akt udziału w tym referendum oznaczał, że osoba, która bierze udział w tym referendum jest przeciwko rządowi, przeciwko władzy" - dodał Kamiński.

Według niego "podeptano zasady konstytucyjne, standardy europejskie".

Kamiński powiedział, że zgodnie z Kodeksem praktyk referendalnych Rady Europy "podstawową zasadą, jaka musi obowiązywać w państwach europejskich przy przeprowadzaniu referendów lokalnych jest to, że władze innych szczebli, innych instancji zachowują całkowitą neutralność".

"W Polsce Donald Tusk, Bronisław Komorowski podeptali tę fundamentalną zasadę, bezpośrednio ingerując i wzywając do określonych zachowań referendalnych, wzywając, żeby nie uczestniczyli mieszkańcy Warszawy w referendum" - ocenił Kamiński.

Jego zdaniem kampania nawołująca by nie brać udziału w referendum miała w Warszawie, która jest miastem w dużej mierze urzędniczym, szczególne znaczenie. "Nie chodzi tylko o administrację samorządową, która tu jest tak rozbudowana przez panią Gronkiewicz-Waltz, ale również o administrację rządową, o spółki skarbu państwa, o spółki komunalne, chodzi o nauczycieli" - mówił Kamiński.

"Te osoby, w sposób skuteczny, de facto zostały pozbawione możliwości swobodnego wyrażenia opinii na temat władz Warszawy. Przez sam akt udziału w referendum określiłyby się jako przeciwnicy obecnego rządu. To jest sytuacja niedopuszczalna, to są standardy, które w Polsce nie mogą obowiązywać. To są standardy, mówiąc wprost białoruskie" - stwierdził Kamiński.

Adam Hofman dodał, że PiS będzie "wyciągać z tego dalsze konsekwencje". "Bo nie można dopuścić do tego, żeby psuto w Polsce demokrację, łamano standardy Rady Europy tylko dlatego, żeby utrzymać na stanowisku koleżankę partyjną, wiceprezes Platformy Hannę Gronkiewicz-Waltz" - powiedział rzecznik PiS.

Według niego niską frekwencję w referendum osiągnięto poprzez zastraszanie, a z "referendum, które było świętem demokracji" zrobiono "referendum, w którym jawnie głosuje się: tak lub nie głosując lub zostając w domu".

Politycy PiS podziękowali wszystkim mieszkańcom Warszawy, którzy "czują się gospodarzami tego miasta" i „którzy nie dali się zastraszyć tej akcji organizowanej przez PO" za to, że "podjęli trud", zbierając podpisy pod wnioskiem referendalnym, a następnie biorąc udział w głosowaniu.

Inicjatorem akcji referendalnej w stolicy była Warszawska Wspólnota Samorządowa. Podpisy pod wnioskiem o jego przeprowadzenie zbierały też m.in. PiS i Ruch Palikota. Organizatorzy referendum zarzucali Gronkiewicz-Waltz m.in. podwyżki cen biletów, nieprzygotowanie miasta do przejęcia gospodarki odpadami od 1 lipca, źle prowadzone inwestycje i rozrost biurokracji.

Politycy PO zniechęcali do udziału w głosowaniu, licząc, że niska frekwencja uniemożliwi odwołanie Gronkiewicz-Waltz.

 

Sama prezydent stolicy w liście do warszawiaków apelowała, by jeśli w ich opinii w Warszawie nie dzieje się nic nadzwyczajnego, nie brali udziału w referendum. "Poczekajcie. Za rok są wybory. Wtedy będziecie mieli możliwość ocenić pełne dwie kadencje mojego urzędowania i skonfrontować to z dokonaniami i pomysłami innych kandydatów. Taki wybór będzie wyborem pozytywnym" - napisała Gronkiewicz-Waltz.