Jednocześnie szef MSW zapewnił: "Byliśmy przygotowani na tyle, na ile to było możliwe przy takiej skali manifestacji".
"Po raz kolejny Polakom zepsuto święto; nie ma powodu do radości, ale też nie ma powodu do histerii, ponieważ zarówno rok, jak i dwa lata temu, te wydarzenia były o wiele bardziej brutalne i ostre, a tym roku było to ograniczone, co nie zmienia faktu, że te incydenty były wizualnie drastyczne i rzutują na całość oceny tego, co się stało" - mówił w czwartek w radiu TOK FM. Jak podkreślił, "drugi aspekt jest taki, iż okazuje się, iż mamy do czynienia ze zdeterminowanymi chuliganami, bandytami, którzy są w stanie każde święto popsuć". "I to nie jest problem wyłącznie Warszawy, ale także Rzymu, Paryża, Berlina, Sztokholmu" - podkreślił.
Minister zwrócił uwagę, że incydentów w trakcie marszu było o wiele więcej, "ale część z nich nie została sfilmowana przez media, więc nie istnieją w świadomości publicznej, natomiast policja z wieloma takimi incydentami w trakcie marszu poradziła sobie, dusząc je w zarodku". "W dwóch miejscach oddalonych od trasy, czyli przy skłocie i przy pl. Zbawiciela, ewidentnie nie zdążono z reakcją" - ocenił minister. Jednocześnie zaznaczył, że to są rzeczy, które zdarzają się przy tak dużej rozciągniętej manifestacji, gdzie trzeba szybko przerzucać siły. Zapewnił, że przyczyny tego opóźnienia są badane.
Zwrócił uwagę, że ostatni incydent przed ambasadą Rosji "ma zupełnie inny charakter, ponieważ do tej pory nikomu w niepodległej Polsce nie przyszło do głowy, że można zaatakować placówkę obcego państwa".
Dopytywany, czy przy narastającej rusofobii i oskarżeniach związanych z katastrofą Smoleńską kierowanych pod adresem prezydenta Władimira Putina nie należało spodziewać się takiego ataku, odparł: "Coś, co było politycznym słowem, stało się kamieniem i racą".
Jak mówił, doświadczenia wielu europejskich policji pokazują, że "barierki i rząd policjantów to jest coś, co budzi agresję i tam, gdzie wprowadzone są takie środki, agresja rozlewa się o wiele silniej i ma o wiele bardziej niszczące skutki". Wyjaśnił, że było to brane pod uwagę przy przygotowaniach do marszu.
"Nie zrezygnujemy z tej taktyki, którą w tej chwili wprowadzamy, aby (wycofywać policję) i reagować w tych miejscach, w których należy" - zapewnił Sienkiewicz i dodał: "Najwyżej będziemy ją udoskonalać". Przyznał, że ponieważ to rozwiązanie dopiero wprowadzane w policji, "być może doszło do pewnych niedociągnięć".
"Ale robienie narodowej tragedii dlatego, że spłonął łuk na placu Zbawiciela, uważam troszeczkę za przesadę" - zaznaczył.
Minister zwrócił uwagę, że także trasa marszu przebiegająca obok ambasady nie zależała od policji. "Przy tak dużej manifestacji i tak zdeterminowanych chuliganach i bandytach incydenty są nieodłączną częścią tego rodzaju wydarzeń nie tylko w Warszawie, ale w całej Europie" - uważa Sienkiewicz. "Nie po raz pierwszy prawica narodowa przyciąga bandyterkę i chuligaństwo" - dodał.